Polub fanpage na FB

Poznań Spoza Kamery

Poznań Spoza Kamery

#polityka  #Poznań  #wybory  #samorząd  #inwestycje

Wybory 2018. Podsumowujemy i oceniamy kandydatów na prezydenta Poznania. I dodatkowo piosenka dla każdego!

#Wybory 2018 #Poznań #Jacek Jaśkowiak #Tadeusz Zysk #Tomasz Lewandowski #Jarosław Pucek

SEWERYN LIPOŃSKI
23 października 2018

Prezydentowi Jackowi Jaśkowiakowi w zdobyciu 127 tys. głosów nie przeszkodziły ciosy w trakcie kampanii. Tadeusz Zysk nie zdołał przekonać wyborców spoza grona zwolenników PiS. A Tomasz Lewandowski i Jarosław Pucek wypadli zdecydowanie poniżej swojego potencjału.

Już trochę opadły emocje. Już wszystko wiadomo co do jednego miejsca po przecinku. Wiemy, że Jacek Jaśkowiak rozbił bank, zgarniając ponad 127 tys. głosów. To może być rekord trudny w przyszłości do pobicia.

Ups... Tu kiedyś było zamieszczone wideo, którego już nie ma w internecie :(



Przez dwa miesiące kampanii niemal dzień w dzień pisałem o kandydatach na prezydenta Poznania. Jeździłem w pracy na ich event, w wolnych chwilach śledziłem ich liczne debaty, a codziennie rano – medialne doniesienia.

Teraz pora to wszystko podsumować. Już z uwzględnieniem tego, jak ostatecznie wypadli w oczach wyborców, i jak na te wyniki mogła wpłynąć ich kampania.

Tak, wiem, łatwo się teraz mądrzyć znając już wyniki. Podkreślam więc: mówimy o wrażeniach. Coś, co mnie raziło, komuś z Was mogło się podobać i na odwrót.

Każdemu dołączyłem – tak na do widzenia – stosowną piosenkę. Można odpalić i posłuchać np. za parę lat, gdy z łezką w oku będzie się wspominać tę zakończoną właśnie kampanię.

1. JACEK JAŚKOWIAK – 127 TYS. GŁOSÓW - 56,0 PROC.

Faworyt, który przed najważniejszą imprezą wygrywa wszystkie mniejsze zawody – czyli sondaże – jak leci, to w sumie nic nadzwyczajnego. Jednak nawet wtedy trzeba uważać. Tak aby przypadkiem nie rozsypać się w kluczowym momencie. (Blanka Vlasic nie lubi tego).

Prezydent Jacek Jaśkowiak się nie rozsypał. Przeciwnie, on na tej najważniejszej imprezie sezonu – a właściwie nawet kilku sezonów – zdecydowanie poprawił własny PB, i pobił przy okazji rekord Poznania.

Przyrównując to do ulubionej przez Jaśkowiaka dyscypliny… To miała być długa i mimo wszystko choć trochę zacięta walka, do samego końca, nawet jeśli jej faworyt był oczywisty.

Tymczasem – bach! bach! - Jaśkowiak załatwił sprawę paroma szybkimi ciosami w drugiej rundzie. No, może w trzeciej.

To nie była jakaś szczególnie udana kampania Jacka Jaśkowiaka. Tym razem to nie on punktował rządzących, tylko rywale punktowali jego, a Jarosław Pucek chwilami naprawdę potrafił mu mocno i celnie przyłożyć.

Jednak – jak już napisałem na gorąco krótko po pierwszych sondażowych wynikach – taka czysto „miejska” ocena rządów Jaśkowiaka tak naprawdę nie miała większego znaczenia. Tym razem liczyło się coś innego.

Dzięki osobistemu i konsekwentnemu zaangażowaniu w opór wobec rządów PiS Jacek Jaśkowiak zaskarbił sobie sympatię tysięcy poznaniaków. Takich, którzy podczas awantur o ochronę zieleni czy drogi rowerowe siedzieli cicho, ale w dniu wyborów ruszyli do urn i Jaśkowiaka wsparli.

Kiedy Adam Małysz wygrywał dwa złota na mistrzostwach świata w Predazzo w 2003 r., komentator Włodzimierz Szaranowicz mówił, że „to jest być może dekada Adama Małysza”. I jak się potem okazało – rzeczywiście taka była.

Teraz wypadałoby powiedzieć, że w Poznaniu to jest być może (a teraz już wręcz na pewno) dekada Jacka Jaśkowiaka. Prezydent może teraz właściwie wszystko. Już nie musi szukać żadnych koalicji, zgniłych kompromisów, może śmiało realizować swój program.

Program, w którym – przypomnijmy – jest mnóstwo niespełnionych obietnic z poprzednich wyborów. Zatem Jaśkowiak będzie miał co robić.

Akcent muzyczny:
I’M ON THE EDGE OF GLORY – LADY GAGA



Piosenka bonusowa dla Katarzyny Kierzek Koperskiej:
LA PROMESSE N’EST PAS OUBLIEE – KATE RYAN





2. TADEUSZ ZYSK – 48 TYS. GŁOSÓW - 21,3 PROC.

Zaraz po ogłoszeniu wyborów Tadeusz Zysk próbował zachować poker face. Całkiem spokojnie rozmawiał z dziennikarzami, jednak po lekko podenerwowanym głosie dało się zauważyć, że nie takiego obrotu spraw się spodziewał.

Trudno się dziwić. Naprawdę wiele wskazywało, że czeka go bezproblemowe wejście do II tury, w której może nie postraszy Jacka Jaśkowiaka… ale przynajmniej trochę pomachać szabelką (szermierka to akurat z kolei ulubiony sport Zyska).

Tymczasem… - Trudno jest pokonać urzędującego prezydenta. Ja byłem debiutantem, nie miałem doświadczenia, dopiero się uczyłem – tłumaczył Zysk tuż po ogłoszeniu wyników. Paradoksalnie to nie on zawalił sprawę. To Jaśkowiak okazał się nie do pokonania.

Tak, Tadeusz Zysk nie zawalił sprawy, bo uzyskał 21,3 proc. i jest to najlepszy wynik kandydata PiS na prezydenta Poznania w historii. Żaden przed nim nie był też tak wysoko – na drugim miejscu.

Jasne - weźmy poprawkę na wysokie notowania PiS w kraju. Ale przypomnijmy, że jeszcze parę tygodni temu wielu spodziewało się, że Zyska wyprzedzi nawet Jarosław Pucek.

I w tym sensie Tadeusz Zysk niczego nie zepsuł. Ale też, nomen omen, nie zyskał dodatkowych wyborców. Zapewne zagłosował na niego żelazny elektorat PiS… i nikt więcej. To zwiastowały zresztą sondaże przed wyborami.

Ale to wcale nie znaczy, że Zysk prowadził wzorową kampanię, przeciwnie. Kandydat PiS chwilami wygadywał rzeczy, jakie się nie śniły starożytnym filozofom, m.in. o rzekomo pustych tramwajach, o tym, że niby nie ma w Poznaniu I ramy komunikacyjnej i trzeba ją dopiero zbudować, albo o placu zabaw nad Wartą, na którym dzieci ponoć nie chcą się bawić.

No masakra. Kiedy się tego wszystkiego słuchało, to naprawdę trudno było uwierzyć, że ten – skądinąd miły i kulturalny – pan miałby przyciągnąć wyborców spoza grona zagorzałych sympatyków PiS. Nie pomogła bardzo dobra i aktywna kampania w internecie.

Poza tym Tadeusz Zysk nie zdołał też jednoznacznie określić swojego stosunku do PiS. Jednego dnia dystansował się od działań partii wobec sądów, podkreślał swoją bezpartyjność, by zaraz potem występować na partyjnej konwencji u boku Jarosława Kaczyńskiego i Mateusza Morawieckiego.

To z pewnością nie było bez znaczenia. Zwłaszcza patrząc na to pospolite ruszenie, które w niedzielę ruszyło do urn, by zagłosować na Jacka Jaśkowiaka, prawdopodobnie w geście sprzeciwu wobec polityki partii rządzącej.

Aha! Muszę też odnotować, że Tadeusz Zysk zdołał narzucić jeden z ważniejszych tematów tej kampanii, czyli pomysł budowy tzw. premetra. I w ogóle nieźle grał na przywoływanie czasów świetności Poznania jako czołowego polskiego miasta.

Jednak w kontekście tego, co wymieniłem wcześniej, to było najwyraźniej zdecydowanie za mało.

Akcent muzyczny:
NASTĘPNA STACJA – TACO HEMINGWAY





3. TOMASZ LEWANDOWSKI – 17 TYS. GŁOSÓW - 7,7 PROC.

Lider poznańskiej lewicy chyba nie ma zbyt wielu powodów do zadowolenia. Może miejsce wyżej niż cztery lata temu, może „na pudle” (jak podkreślał na swoim wieczorze wyborczym), ale…

Jak na tak ambitnego polityka jak Tomasz Lewandowski to jest mimo wszystko wynik dość kiepski.

Przyznam, że od początku miałem wrażenie, jakby Tomasz Lewandowski nie bardzo miał pomysł na tę kampanię. Najpierw zapowiedział start, potem w dość burzliwych okolicznościach zbierał poparcie od kolejnych organizacji, a gdy już się udało… To na dobry miesiąc zniknął.

Później wrócił i od połowy września był bardzo aktywny. Praktycznie codziennie robił jakieś konferencje, chwalił się tym, co zdziałał jako wiceprezydent, albo ogłaszał nowe pomysły.

Tyle że wyborcy najwyraźniej tego nie kupili. Z pewnością nie bez znaczenia był tu fakt, że Tomasz Lewandowski tym razem występował jako przedstawiciel władzy, który trochę nie wiadomo po co startuje przeciw własnemu szefowi.

I próbuje przekonać, że byłby lepszym szefem. Mimo to często wchodził w rolę rzecznika prezydenta. Z kolei sam Jaśkowiak zresztą przez cztery lata zdołał przyciągnąć wielu lewicowych wyborców.

Komu ich podebrał? No jasne, że Lewandowskiemu. I żeby było śmieszniej, Tomasz Lewandowski sam to firmował, przecież grał na Jacka Jaśkowiaka jako jego zastępca w ekipie z pl. Kolegiackiego.

To była więc zdecydowanie inna sytuacja niż w wyborach 2014, kiedy Tomasz Lewandowski był jednym z liderów opozycji, i właściwie całą kampanię mógł oprzeć na zmasowanej krytyce Ryszarda Grobelnego.

Politycy lewicy bardzo się chwalili tym, że Poznań jest jedynym miastem, w którym udało się zjednoczyć niemal całą lewicę (z wyjątkiem buntowników z SLD) pod jednym szyldem.

Tyle że… wyborcy mieli to najwyraźniej w nosie. Pokazały to wyniki wyborów na prezydenta, pokazały to również wyniki wyborów do rady miasta, choć tu niby było trochę lepiej – 10 proc. Ale poznańska rada bez Katarzyny Kretkowskiej? Seriously?...

Oczywiście Tomasz Lewandowski i spółka padli w jakimś sensie ofiarą tej wojny polsko-polskiej na poziomie samorządu. Gdyby Jaśkowiak i Zysk nie zgarnęli niemal 80 proc. głosów – rezultat Lewandowskiego zapewne byłby lepszy.

Kandydat Lewicy próbował zresztą w ostatnim tygodniu przekonać wyborców, by nie dali się temu ponieść, i by nie czuli się zmuszeni do wybierania wyłącznie między KO lub PiS. Jak bardzo był w tym przekonujący – pokazał jego wynik.

Akcent muzyczny:
FADED – ALAIN WALKER





4. JAROSŁAW PUCEK – 17 TYS. GŁOSÓW - 7,5 PROC.

Zaraz Jarosław Pucek zakrzyknie, że to gruba przesada, a na Facebooku będzie mu wtórować cała dobrze zgrana i zorganizowana ekipa. Jednak uważam, że właśnie Pucek jest największym przegranym tych wyborów.

To on z Poznańskim Ruchem Obywatelskim – oczywiście obok polityków PiS – byli w ostatnich kilkunastu miesiącach najostrzejszym krytykiem Jacka Jaśkowiaka. To od nich słyszeliśmy, że prezydent nie zajmuje się miastem, zajmuje się ogólnopolską polityką, ideologią, a zirytowani mieszkańcy mają tego dość i nie mogą się doczekać rozwiązania prawdziwych problemów.

To proszę bardzo, 127 tys. ludzi – większość wszystkich głosujących – pokazali Jarosławowi Puckowi i spółce, jak postrzegają te „straszne” działania prezydenta. No bynajmniej nie tak jak on.

A gdzie byli ci „zwykli mieszkańcy”, których Jaśkowiak ponoć tak bardzo uwierał, męczył uczestnictwem w demonstracjach, marszach równości, lansowaniem się w walkach bokserskich, nieposzanowaniem historii i tradycji przez absencję na rocznicy powstania wielkopolskiego?

Jeśli ci mieszkańcy faktycznie – jak nam sugerowano – są w większości, to gdy mieli niepowtarzalną okazję odsunąć Jaśkowiaka od władzy, najwyraźniej przespali 21 października i nie poszli na wybory.

A przecież Jarosław Pucek miał być dla nich kandydatem niemal idealnym. Takim, który nie zostawia suchej nitki na rządach Jacka Jaśkowiaka, ale też nie ma nic wspólnego z PiS i ostro krytykuje działania rządu PiS w kraju.

Zdawało się, że Pucek idealnie wstrzelił się w tę lukę, wielu wieszczyło mu nawet II turę. Mało tego. Kiedy Tadeusz Zysk i Bartłomiej Wróblewski toczyli przepychankę, kto ma lepsze sondaże, Wróblewski potrafił rzucić tekstem: „Ale w tym sondażu, co ja byłem, był też Pucek, więc miałem trudniej o dobry wynik!”.

Jeśli Jarosław Pucek naprawdę wierzył – a chyba wierzył – w tę II turę, to wygląda na to, że padł ofiarą swoistej bańki internetowej. Przeprowadził fantastyczną kampanię na Facebooku. Tam aż roiło się od komentarzy ludzi, którzy trzymali za Pucka kciuki, deklarowali głosy, jechali po Jaśkowiaku.

Jednak gdy przyszło co do czego, to okazało się, że tych fanów wystarczyło tylko na 17 tys. głosów. Jednocześnie sam Jarosław Pucek okazał się największym awanturnikiem tej kampanii, co początkowo mogło nawet wydawać się wyborcom atrakcyjne, ale z każdym kolejnym tygodniem coraz bardziej mogło ich irytować.

Zastanawiam się, na ile na końcowy wynik Jarosława Pucka wpłynęły jego powiązania z byłym prezydentem Ryszardem Grobelnym, który non stop pojawiał się w jego kampanii. Jego konkurenci bardzo chcieli utożsamić jednego z drugim – przodował w tym Tomasz Lewandowski.

Ale to chyba nawet nie było konieczne. Wystarczyło, że sam Pucek skoncentrował się na krytyce Jacka Jaśkowiaka, a sam w wielu momentach nie miał do zaproponowania nic lub prawie nic w zamian.

Kandydat Dobra Miasta wdawał się też w jakieś głupie dyskusje o sondażach, przypominał do znudzenia badanie, które tuż przed wyborami 2014 dawało Ryszardowi Grobelnemu 42 proc. Tyle że w przypadku Pucka akurat sondaże sprawdziły się co do joty.

Tak na marginesie… Zarówno wynik Jarosława Pucka na prezydenta, jak i Ryszarda Grobelnego oraz całego komitetu do rady miasta wygląda na definitywny koniec tego, co krytycy byłego prezydenta nazywali „grobelizmem”.

Prezydent Grobelny mówił, że chciałby być po latach wspominany jak Cyryl Ratajski, a Pucek przekonywał, że poznaniacy po prezydenturze Jaśkowiaka docenią jego poprzednika. Jednak wyniki wyborów sugerują coś dokładnie odwrotnego. Za Grobelnym, przynajmniej w tej chwili, mało kto w Poznaniu tęskni.

Jeśli to się przypadkiem zmieni – Pucka mimo wszystko nie będzie można lekceważyć w kontekście wyborów 2023.

Akcent muzyczny:
MIASTO W CHMURACH – WILKI





5. DOROTA BONK-HAMMERMEISTER – 8 TYS. GŁOSÓW - 3,5 PROC.

Kandydatka koalicji Prawo do Miasta prawdopodobnie ma mieszane uczucia. Z jednej strony weszła do rady miasta, a dołączy do niej jeszcze Paweł Sowa. Społecznicy dwojga radnych jeszcze nie mieli.

Z drugiej strony w wyborach prezydenckich DBH wypadła blado. Jeszcze nigdy żaden z kandydatów ruchów miejskich nie zrobił tak słabego wyniku – nawet Maciej Wudarski w wyborach 2014 miał odrobinę więcej.

Jak już mówimy o Wudarskim – DBH od początku kampanii miała z nim problem. Ni to się dystansowała i lekko krytykowała politykę transportową miasta, ni to jednak go broniła, bo to przecież „nasz człowiek”. Taki całkowicie niezrozumiały misz-masz.

Pod koniec kampanii koalicja przyjęła więc strategię, że to Wudarski osobiście jeździł po różnych miejscach – np. zawitał na ul. Głogowską – i obiecywał różne rzeczy, ale wiarygodności nie było w tym za grosz.

Poznaniacy mogli odnieść fatalne wrażenie, że te całe ruchy miejskie to jednak są w jakiś sposób umoczone we władzy, skoro polityczni konkurenci nie omieszkiwali im raz po raz wytykać udziału w rządach i różnych zaniechaniach Jacka Jaśkowiaka.

Dorota Bonk-Hammermeister nie zdołała też dobrze „sprzedać” programu koalicji Prawo do Miasta, który był chyba najbardziej merytorycznym, a już na pewno najobszerniejszym w tych wyborach.

Ale co z tego, skoro mało który wyborca będzie go szczegółowo przeglądał w internecie, a DBH nie potrafiła go sprowadzić do paru prostych haseł.

Kiedy Tadeusz Zysk snuł śmiałe wizje budowy premetra, Jacek Jaśkowiak zapowiadał 200 mln zł na remonty chodników, a Tomasz Lewandowski podwyżki płac… To kandydatka społeczników mówiła o „dobrej szkole blisko domu” i innych tego typu banałach.

Sprawiało to wrażenie, jakby Dorota Bonk-Hammermeister nie miała nic konkretnego do zaoferowania. Nie dowiemy się natomiast, czy zadziałał mocno akcentowany przez nią wątek jedynej kobiety w gronie kandydatów, ale przy tak niskim wyniku nie miało to większego znaczenia.

Inna sprawa, że jej ostateczny rezultat z pewnością zaniżyła trochę ta mobilizacja wyborców przeciw PiS, która skłoniła ich do głosowania na Jacka Jaśkowiaka. A nie np. właśnie na Prawo do Miasta.

Zwróćmy też uwagę na jeszcze jedną rzecz. Już trzeci raz z rządu kandydatka głównego komitetu społeczników na prezydenta uzyskuje wyraźnie niższy wynik niż sam komitet w wyborach do rady miasta.

Tak było z Jackiem Jaśkowiakiem w wyborach 2010 i z Maciejem Wudarskim w wyborach 2014. Najwyraźniej poznaniacy uznali, że działacz z rady osiedla czy jakiegoś stowarzyszenia może będzie dobrym radnym, ale już niekoniecznie dobrym prezydentem.

Oczekiwania DBH malały z każdym tygodniem kampanii. Najpierw zapowiadała, że chce wygrać, potem, że chciałaby wejść do II tury. Jeszcze później celowała w „kilkanaście procent”.

Trzy dni przed głosowaniem mówiła już, że zadowoli ją „wynik dwucyfrowy”, i żartowaliśmy, że za chwilę oznajmi, że sukcesem będzie wynik jednocyfrowy... ;)

Ale mimo gorzkiej pigułki w wyborach prezydenckich - na pewno mogło być gorzej.

Akcent muzyczny:
IT’S OK – ATOMIC KITTEN





6. PRZEMYSŁAW HINC – 5 TYS. GŁOSÓW - 2,3 PROC.

Kandydat ruchu Kukiz’15 do wyborczego wyścigu zgłosił się najpóźniej ze wszystkich. Trudno powiedzieć, czy miało to jakieś większe znaczenie w kontekście jego wyniku, ale najwyraźniej nie przekonał do siebie wszystkich „antysystemowych” poznaniaków.

Szyld Kukiza jakoś ich nie przyciągnął. Z wyborów na wybory działa coraz gorzej. W wyborach prezydenckich 2015 Paweł Kukiz miał w Poznaniu blisko 18 proc. Zaledwie kilka miesięcy później w wyborach parlamentarnych – już tylko 5,5 proc.

Teraz jest marne 2,3 proc. Przemysława Hinca. Czego zabrakło? Tylko intuicyjnie mogę stwierdzić, że np. podczas debat kandydat Kukiz’15 nie grzeszył charyzmą, wyglądał na jakiegoś technokratę lekko oderwanego od realiów.

Zresztą… Przypomnijmy może, co o nim napisałem zaraz po debacie w TOK FM, kiedy pierwszy raz pokazał się w dłuższej dyskusji:

Kandydat Kukiz’15 debiutował w wyborczej dyskusji, i na pewno jego postulaty wyróżniały się na tle pozostałych kandydatów, ale…

To wszystko brzmiało tak, jakby Hinc żył w jakimś idealnym mieście, w którym żaden prezydent tak właściwie nie jest potrzebny. Mieszkańcy nie toczą sporów, czy zostawić zieleń, czy zrobić parking, a zamiast budować na warunkach zabudowy – grzecznie czekają na plan zagospodarowania.

Jak już zdarzy się jakiś spór – to chętnie rozstrzygnęliby go w referendum. Przegrani oczywiście bez szemrania zaakceptują wynik. Prezydent nie musi mieć nawet żadnego pomysłu na szkoły, wystarczy, że zapyta szefa wydziału oświaty, który na pewno sam będzie miał świetne pomysły.


Jeśli z czegoś Przemysława Hinca zapamiętamy, to chyba głównie z tego pomysłu, by organizować dzień referendalny. I z tego, że nie chciał powiedzieć, kim z rodziny jest dla niego były wiceprezydent Poznania Sławomir Hinc.

No może jeszcze zapamiętamy wątek z likwidacją straży miejskiej czy z budową pomnika ofiar katastrofy smoleńskiej, na który Przemysław Hinc byłby gotów się zgodzić „w zamian za most”, po czym tłumaczył, że chodziło mu o pomnik w formie mostu.

Z tego wszystkiego wniosek, że skoro pamiętamy go głównie z takich rzeczy, to tak jak DBH nie umiał dobrze sprzedać swojego programu. Jest to o tyle zaskakujące, że akurat program Hinca był dość treściwy i konkretny.

Za mało Przemysław Hinc akcentował np. troskę o publiczne pieniądze i zadłużenie miasta. Jako jedyny z kandydatów w ogóle zająknął się o tej sprawie, ale zrobił to raz czy drugi i na tym skończył, z wyjątkiem uporczywego dopytywania Tadeusza Zyska o koszty premetra.

Akcent muzyczny:
IN MY PLACE – COLDPLAY





7. WOJCIECH BRATKOWSKI – 4 TYS. GŁOSÓW - 1,8 PROC.

Gdyby można było obstawiać przed głosowaniem, kto zajmie ostatnie miejsce, prawdopodobnie faworytem byłby właśnie Wojciech Bratkowski. I w tym przypadku bukmacherzy by się nie pomylili.

Zresztą żadnych cudów nie spodziewał się chyba sam Bratkowski. Jeszcze przed ciszą wyborczą – jak każdy – oczywiście napisał muskuły i zapowiadał wejście do II tury.

Ale kiedy już było po wszystkim i poznaliśmy pierwsze sondażowe wyniki, to stwierdził, że… celował w taki wynik. Tak, z tym że wówczas miał jeszcze 4,1 proc w sondażu Socjoskopu. Ostatecznie skończyło się na niecałych 2 proc.

Cały ten start od początku sprawiał wrażenie nieco spontanicznego i nie do końca przygotowanego. Wystarczy wspomnieć o stronie www, na której Bratkowski zdążył zamieścić… dwa wpisy, a jej najciekawszym elementem były pełne różnych teorii spiskowych opinie od mieszkańców.

Zresztą samego kandydata też w tej kampanii za wiele nie było. Z dziennikarzami Wojciech Bratkowski spotkał się trzy razy: raz, by ogłosić program (przyznajmy – bardzo obszerny i kompleksowy), drugi raz, by podsumować kampanię, a trzeci – na wieczorze wyborczym.

Oczywiście w międzyczasie udzielał też wywiadów, z pewnością prowadził też zwykłą kampanię w terenie, a tu i ówdzie wisiały jego plakaty. Mimo to trudno było uniknąć wrażenia, że Bratkowski startuje głównie po to, by na oczach całego Poznania wyciągnąć Jackowi Jaśkowiakowi różne błędy i zaniechania.

Tak też robił podczas debat. Zwłaszcza tej telewizyjnej w studiu WTK, gdy jechał po Jacku Jaśkowiaku jak po kolonijnym koledze, z którym nie znosi się od pierwszego zetknięcia.

To niewątpliwie mogło się podobać wyborcom krytycznie patrzącym na prezydenta. Na pewno Bratkowski dał się wtedy zauważyć. Z drugiej strony część wyborców, podobnie jak Jarosław Pucek, mógł zrazić swoją napastliwością, momentami wręcz arogancją.

Tak czy inaczej, żadnego nadzwyczajnego wyniku Bratkowski nie wykręcił… ale co zdążył powiedzieć, to jego.

Akcent muzyczny:
SORRY – MADONNA


Spodobał Ci się ten tekst? Możesz go udostępnić: