SEWERYN LIPOŃSKI
8 października 2019
- Nie lubię kotów - wyznała Jadwiga Emilewicz, zapytana przez Joannę Jaśkowiak, w czym się nie zgadza z prezesem PiS. Tak naprawdę miała jednak z tym pozornie prostym pytaniem ogromny problem. Zresztą nie tylko z tym jednym i raczej nie będzie dobrze wspominać tej dyskusji.
Powiedzmy wprost - dotąd konkurenci nie zmusili Jadwigi Emilewicz do większego wysiłku i odpowiedzi na trudne pytania.
Jedynym takim momentem było może pytanie Joanny Jaśkowiak ("Czy nie jest pani każdego dnia tak po ludzku wstyd zasiadać w tym rządzie?") zadane podczas debaty w WTK. Jednak było na tyle ogólne, że Emilewicz zdołała je łatwo odbić, i jeszcze nawiązać do Klaudii Jachiry.
Tym razem było inaczej. Zresztą pani minister musiała sobie zdawać sprawę, że nie będzie grała przed własną publicznością, bo taką z pewnością nie była widownia złożona głównie z czytelników "Wyborczej".
Pogubiona Jadwiga Emilewicz
Początkowo nic nie zapowiadało jeszcze kłopotów Emilewicz. Minister jak zwykle gadała jak nakręcona, przekonywała, że minione cztery lata to był "dobry czas dla Polski".
A gdy jej kontrkandydaci wymieniali, że chcą powalczyć o drogę S11, halę widowiskowo-sportową, przywrócenie starego dworca... To zgrabnie spuentowała: - To są postulaty z mojej "piątki"!
Jednak wszystko sypnęło się, gdy przyszło do wzajemnych pytań.
- W czym się pani nie zgadza z Jarosławem Kaczyńskim? - zapytała Joanna Jaśkowiak. To niepozorne pytanie okazało się dla Jadwigi Emilewicz nie lada problemem.
Zaczęła coś mamrotać o tym, że "nie ma wielu okazji", by z Kaczyńskim rozmawiać, bla bla bla. No bo jak tu wybrnąć, gdy jakiekolwiek zdystansowanie się od lidera Zjednoczonej Prawicy wzbudziłoby nie lada sensację...
...z drugiej strony wyznanie typu "zgadzam się z Kaczyńskim we wszystkim!" w Poznaniu byłoby po prostu samobójstwem. Tymczasem Jaśkowiak nie odpuszczała i dociekała: - Cały czas się nie dowiedziałam, w czym się pani nie zgadza z panem Kaczyńskim.
Koniec końców Emilewicz wykrztusiła, że "nie zna takich tematów". - Nie lubię kotów - dorzuciła jeszcze półżartem. Ale umówmy się, że byłoby to zgrabne, gdyby odparła tak od razu. A nie po dwóch minutach lawirowania.
Jeszcze nie widzieliśmy w tej kampanii tak pogubionej Jadwigi Emilewicz jak właśnie w tym momencie.
Cały ten misterny plan, by opowiadać poznaniakom o wzroście gospodarczym, obiecywać dla każdego coś miłego i odsuwać na dalszy plan kontrowersje związane z rządami PiS, w jednej sekundzie runął.
Widownia - jak to się mówi - poczuła krew. I niedługo potem to od niej posypały się kolejne niewygodne pytania.
Dlaczego mimo programu 500 plus wzrósł ostatnio wskaźnik ubóstwa? Tu Emilewicz musiała się wytłumaczyć wzrostem cen energii.
Czy w Sejmie powinno się powołać komisję śledczą w sprawie SKOK-ów? Zdaniem Emilewicz nie, bo jest przecież Komisja Nadzoru Finansowego.
Szkoda, że nie przytoczyła jeszcze nazwiska jej byłego szefa Marka Chrzanowskiego, zamieszanego w aferę korupcyjną, albo - jeszcze lepiej - Wojciecha Kwaśniaka, który dążył właśnie do objęcia SKOK-ów nadzorem i w nagrodę politycy PiS okrzyknęli go bohaterem "prawdziwej afery KNF".
Co z zarobkami nauczycieli? Tu, o dziwo, Emilewicz ani słowem nie zająknęła się o podwyżkach wynegocjowanych przez "Solidarność" tuż przed strajkiem - ku oburzeniu wielu pedagogów.
Za to usłyszeliśmy, że nauczycieli jest "o kilkadziesiąt tysięcy za dużo", i że jej zdaniem do szkoły warto chodzić tylko dla kilku nauczycieli, a nie dla wszystkich. No, no, no... Pani minister ewidentnie się tu zapomniała ugryźć w język.
- Czy to znaczy, że rząd zamierza zwolnić te kilkadziesiąt tysięcy, jeśli wygracie wybory? - zapytał wprost jeden z nauczycieli z widowni.
- Ten rząd nie zwolnił ani jednego nauczyciela - odparła Emilewicz. No jasne, że nie zwolnił, skoro ich... nie zatrudnia. To dyrektorzy szkół w pierwszym etapie reformy zwalniali nauczycieli albo nie przedłużali z nimi umów, bo np. w wygaszanych gimnazjach nie byłoby dla nich lekcji.
Minister Emilewicz podczas debaty stwierdziła też, że "jeśli jest wyrok, to musi być respektowany". Miała na myśli orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego w sprawie emerytur kobiet z rocznika 1953.
Jednak było oczywiste, że musi to wywołać reakcję, i - bingo! - padło pytanie, dlaczego w takim razie Kancelaria Sejmu wciąż nie chce opublikować list poparcia dla sędziów do KRS mimo wyroku Naczelnego Sądu Administracyjnego.
Tu już Emilewicz kompletnie się pogubiła. Zaczęła przekonywać, że tego nie da się "króciutko" wyjaśnić, po czym - zamiast mimo wszystko wyjaśnić - rzuciła jakimś cytatem z Andrzeja Rzeplińskiego, byłego prezesa Trybunału Konstytucyjnego, z... 2004 r. O co chodziło - nie wiadomo.
To z pewnością nie był najlepszy wieczór pani minister. Momentami dało się wyczuć w jej głosie irytację.
Ueberhan z Jankowiakiem omawiają koalicję
Zaznaczmy jednak, że nie tylko Emilewicz musiała się zmierzyć z trudnymi pytaniami z widowni, bo np. Joanna Jaśkowiak też musiała na takie odpowiedzieć. Choćby o jej słabą kampanię. I o Lecha Wałęsę.
- Słowa Lecha Wałęsy [o Kornelu Morawieckim] były wysoce niefortunne - przyznała Jaśkowiak. - Ale to osoba bardzo zasłużona dla Polski, autorytet na całym świecie, może przemawia przez niego rozgoryczenie, że nie jest u nas odpowiednio doceniany. Smutne.
Kandydat PSL Wojciech Jankowiak usłyszał pytanie o KRUS. Jednak dało się zauważyć jego metamorfozę w porównaniu z zeszłotygodniową debatą w WTK. Tam, przypomnijmy, mało było w nim polityka, więcej urzędnika.
Tu zaś Jankowiak na dzień dobry zarzucił ekipie PiS "zamach na sądy". Zapewnił też, że nie będzie żadnej koalicji PSL z PiS po wyborach, choć - co ciekawe - jako przyczynę wymienił wcale nie ów zamach na sądy, tylko "antysamorządowość" partii rządzącej i... brak wicemarszałka Sejmu dla PSL.
Znów też Jankowiak wykazał się nieznajomością ważnych spraw. Nie znał Młodzieżowego Strajku Klimatycznego (!) ani jego postulatów, nie kojarzył też krytycznych komentarzy, jakich Paweł Kukiz udzielał a propos wspomnianego KRUS.
Znamienne zresztą, że Jankowiak nazwał Kukiza "naszym partnerem, bo to nie jest koalicjant".
Za to o przyszłej koalicji lider listy ludowców chętnie dyskutował z Katarzyną Ueberhan z Lewicy. Doszli nawet do kwestii... obsady poszczególnych resortów. Serio!
Jeśli chodzi o samą Ueberhan - to wyraźnie miała dziś dobry dzień. Podobnie zresztą jak Jakub Mierzejewski z Konfederacji (o nim za chwilę).
Liderka listy Lewicy tym razem wydawała się przygotowana, wiedziała, co chce powiedzieć. Nie plątała się we własnych słowach jak w poprzednich dyskusjach.
Celnie puentowała też wypowiedzi innych kandydatów. Zwłaszcza Jadwigi Emilewicz, choćby o bezpłatnych żłobkach, gdy minister mówiła o aktywizacji kobiet na rynku pracy po urodzeniu dziecka.
Jako jedyna Katarzyna Ueberhan odpowiedziała też konkretnie na pytanie, czy są osoby, które za ostatnie cztery lata powinny stanąć przed Trybunałem Stanu.
- Tak, powinny, i nie boję się powiedzieć, że powinien to być minister Ziobro! - podkreśliła Ueberhan. Dostała za to oklaski.
Jednak kilka razy wyraźnie zabrakło jej refleksu. Podsumowując rządy PiS w ogóle nie wspomniała o - tak dla niej ważnych! - sprawach kobiet. Ani słowem. Nie do wiary.
Z kolei zapytana, co zmienić w sądach, coś tam wymieniła, i dopiero po czasie rzuciła: - Oczywiście odpolitycznienie sądów też.
Konfederacja nie szczędzi krytyki
Dla ludzi siedzących w polityce irytujące mogły być też różne lapsusy Ueberhan. Subwencję oświatową nazwała "dotacją" (nie, to nie jest to samo). Radę Mediów Narodowych - "Radą Mediów Publicznych".
Stwierdziła, że w Poznaniu jest 120 tys. seniorów, podczas gdy jest ich blisko 150 tys. No chyba że liczyć nie 60-, tylko dopiero 65-latków, ale wtedy wychodzi 110 tys.
Nie mam też pojęcia, dlaczego Ueberhan uparcie - już kolejny raz - życzy Jadwidze Emilewicz zdobycia poselskiego mandatu.
Domyślam się, że chciała być uprzejma, ale przecież - do choinki - propozycje i poglądy kandydatki PiS dla większości wyborców Lewicy są po prostu nie do zaakceptowania!
Lider listy Konfederacji Jakub Mierzejewski, podsumowując rządy partii Kaczyńskiego, skrytykował tyle rzeczy, że wyszła z tego istna "Polska w ruinie". Gospodarka, edukacja, sądy, ochrona środowiska, polityka zagraniczna...
Wypadł jednak zdecydowanie lepiej niż w WTK. Przede wszystkim nie było tu luźnej dyskusji, do której musiałby się włączać, co w czwartek wychodziło mu kiepsko.
Tu wywoływany do tablicy był zdecydowany, konkretny, bez problemu mieścił się w czasie. Z kolei pytanie Joannie Jaśkowiak o "wielkie korporacje" chyba celowo zadał tak, by konkurentka nie do końca wiedziała, o co chodzi, i nie mogła konkretnie odpowiedzieć.
Zupełnie inna sprawa, jak widownia przyjęła postulaty Konfederacji, bo znalazło się wśród nich np. wręcz całkowite urynkowienie zawodu nauczyciela: - Dobrzy nauczyciele będą dobrze zarabiać, źli nauczyciele będą źle zarabiać.
Ponadto Mierzejewski skrytykował finansowanie ze środków publicznych różnych przedstawień "wbrew opinii publicznej". Co prawda nie sprecyzował, jakiego rodzaju spektakle miał na myśli, ale akurat w kontekście Poznania i tutejszego Festiwalu Malta można się tego domyślać.
Tak czy inaczej - zabrzmiało to ewidentnie jak zapowiedź ekonomicznego cenzurowania kultury.
I to w zasadzie tyle o poniedziałkowej debacie. Miało być krótko, wyszło znów przydługo, ale... jeszcze jedną myślą muszę się na koniec podzielić.
Wielka szkoda, że nie dojdzie już w tej kampanii do osobnej debaty Jadwigi Emilewicz z Joanną Jaśkowiak, zwłaszcza że obie panie wyraźnie polubiły te wzajemne pytania i wymiany uszczypliwości.
Także dziś takich momentów było kilka. Nie przytoczę ich tutaj, zwłaszcza dosłownie, bo nie zdołałbym samymi cytatami oddać kryjącej się za słowami ironii i szydery, przyprawionych przy tym nutą swoistej kobiecej elegancji.
Pozostaje mieć nadzieję, że w przyszłości obie panie posłanki - bo zapewne jedna i druga dostanie się w niedzielę do Sejmu - nie raz i nie dwa staną oko w oko w różnych wywiadach. Na przykład na antenie WTK. Do czego z pewnością będziemy je już po wyborach zapraszać.
Spodobał Ci się ten tekst? Możesz go udostępnić: