SEWERYN LIPOŃSKI
21 marca 2019
Do kasy Poznania wpłynęło z podatków o kilkadziesiąt milionów złotych więcej niż wskazywały szacunki. Byłoby jeszcze lepiej, gdyby miasto nie traciło wciąż mieszkańców, a wraz z nimi pieniędzy. Z roku na rok tak właśnie "uciekło" 15 mln zł. A przez ostatnich pięć lat - ponad 270 mln zł!
Z tym tekstem będzie trochę jak w dowcipie:
Dwóch facetów wnosi ciężkie pianino na 10 piętro. Kiedy są na 9 piętrze, jeden z nich mówi:
- Mam dobrą i złą wiadomość. Dobra jest taka, że już prawie jesteśmy.
- A ta zła?
- Pomyliliśmy bloki...
Jeszcze w lutym Ministerstwo Finansów przedstawiło informacje o podziale wpływów z podatku PIT w 2018 r. pomiędzy poszczególne samorządy. To w zasadzie ich najważniejsze źródło dochodów - np. dla Poznania to niemal 1/3 całego budżetu.
To oczywiście nie jest tak, że miasto zgarnia całą kwotę z podatku dochodowego, jaki płacą poznaniacy. Zatem wyjaśnijmy sobie jeszcze - szybko i w dużym skrócie - zasady podziału PIT. Część idzie do budżetu państwa, a część do samorządów:
- ok. 38 proc. trafia do budżetu gminy
- ok. 10 proc. trafia do budżetu powiatu
- mały procent trafia też do budżetu województwa
- 5 proc. trafia też do budżetu metropolii (formalnie mamy na razie tylko jedną - na Śląsku)
Pamiętajmy przy tym, że Poznań i inne duże miasta to tzw. miasta na prawach powiatu, a więc zgarniają od swoich mieszkańców zarówno część przysługującą gminie, jak i powiatowi. To w sumie ok. 48 proc. PIT.
Cały szkopuł polega na tym, że urzędnicy planując budżet na dany rok jeszcze nie wiedzą dokładnie, ile tych pieniędzy z podatków finalnie miasto dostanie. Muszą opierać się na szacunkach ministerstwa. Zatem, dla przykładu, po kolei:
- miasto jesienią 2017 r., planując budżet na 2018 r., założyło wpływy z PIT w wysokości 1 mld 050 mln zł i taką kwotę radni zatwierdzili w budżecie
- dopiero na początku 2019 r. ministerstwo podaje, ile faktycznie spłynęło pieniędzy z PIT, i że z tej kwoty Poznań dostanie 1 mld 117 mln zł
- miasto dopiero w sprawozdaniu budżetowym wpisze tę kwotę jako rzeczywiste dochody (choć budżet pierwotnie zakładał mniejszą kwotę)
Nie tylko Poznań dostał więcej
To jest właśnie ta dobra wiadomość dla prezydenta Jacka Jaśkowiaka. Do Poznania z zeszłorocznych podatków trafi o 67 mln zł więcej, niż szacowano, i trzeba to jasno powiedzieć.
Szczerze mówiąc aż dziwię się, że miasto jeszcze nie pochwaliło się tym faktem na swojej stronie internetowej, gdzieś pomiędzy wrzutkami o kasie na sport czy remonty torowisk a propagandowym tekstem o olbrzymiej trosce o drzewa.
Jednak nie byłbym sobą, gdybym w tych pozornie dobrych wiadomościach nie znalazł dziury w całym. I to takiej dość konkretnej dziury.
Zacznijmy od tego, że wzrost wpływów z PIT jest przede wszystkim skutkiem dobrej koniunktury gospodarczej. Po prostu ludzie w całej Polsce mieli w zeszłym roku wyższe dochody niż przewidywano - i tym samym zapłacili od nich wyższe podatki.
Tak więc wyższy podatek dochodowy odprowadzili nie tylko poznaniacy, ale też warszawiacy, gdańszczanie, mieszkańcy Gniezna, czy nawet podpoznańskiej gminy Komorniki. Zatem do kasy wszystkich tych miejscowości trafi z PIT więcej pieniędzy niż zakładały szacunki.
Spójrzmy tylko:
Warszawa
Miała dostać 5 mld 408 mln zł z PIT, dostała 5 mld 752 mln zł (czyli +344 mln zł)
Gdańsk
Miał dostać 821 mln zł z PIT, dostał 873 mln zł (czyli +52 mln zł)
Gniezno
Miało dostać 57,8 mln zł z PIT, dostało 62,4 mln zł (czyli +4,6 mln zł)
Komorniki
Miały dostać 45,8 mln zł z PIT, dostały 48,7 mln zł (czyli +2,9 mln zł)
Tu z kolei aż dziwne, że tematu nie podchwycili jeszcze lokalni politycy PiS, przypisując sobie - jak to mają w zwyczaju - dobre wyniki gospodarcze kraju. Hmm, może nie chcą tworzyć wrażenia, że to oni podreperowują Jaśkowiakowi budżet...
Zamiast więc patrzyć na same kwoty, które są wyższe niż przewidywano właściwie w przypadku każdego samorządu w kraju, znacznie lepiej porównać udziały poszczególnych miast w podziale tego wspólnego "tortu".
I tu już kryje się ta zła wiadomość dla Jacka Jaśkowiaka. Zwłaszcza jeśli porównamy udział Poznania w podziale PIT z poprzednimi latami.
Z miasta przez rok uciekło 15 mln zł
Mieliśmy przed chwilą międzynarodowy dzień matematyki. Przyszykujcie się zatem na trochę liczb i wyliczeń. Potraktujmy to jako zadanie:
Jakie wpływy z PIT za 2018 r. miałby Poznań, gdyby przez cały rok nie zmieniła mu się liczba mieszkańców (czyli podatników!) i udział w podziale podatków miał dokładnie taki sam, jak w 2017 r.?
Musimy na początek wziąć kilka kluczowych danych z Ministerstwa Finansów.
Kasy z PIT za 2018 r. do podziału pomiędzy wszystkie samorządy w kraju było 51 mld 260 mln zł. Z tego Poznań, jak już wiemy, dostał 1 mld 117 mln zł. Czyli 2,179 proc. całego "tortu".
A jak sytuacja wyglądała rok wcześniej?
Kasy z PIT za 2017 r. do podziału pomiędzy wszystkie samorządy w kraju było 44 mld 890 mln zł. Z tego Poznań dostał 992 mln zł. Czyli 2,209 proc. całego "tortu".
Zatem z całej samorządowej części PIT z 2017 r. Poznań dostał 2,209 proc. A za zeszły rok - już tylko 2,179 proc. Czyli jego udział spadł o 0,030 pkt. proc.
Zaraz powiecie, że co ten Lipoński wypisuje, przecież ten spadek to jakiś nic nieznaczący ułamek! No właśnie nie. Tak mogłoby się wydawać - ale przełóżmy to teraz na konkretne kwoty. Te 0,030 proc. całego samorządowego "tortu" z PIT to około 15 mln zł!
Możemy zatem wyciągnąć wniosek, że do budżetu Poznania wpłynęłoby za zeszły rok o 15 mln zł więcej, gdyby miasto rok do roku nie straciło podatników i zachowało tak sam udział w podziale PIT względem innych samorządów.
Przez pięć lat Poznań stracił 271 mln zł
Z czego wynika ten spadek? No oczywiście - ze wciąż spadającej liczby mieszkańców. To trend, który zaczął się jeszcze w latach 90 i trwał w najlepsze także za czasów prezydenta Ryszarda Grobelnego. Za rządów Jaśkowiaka on trochę wyhamował - ale nadal więcej ludzi z Poznania ubywa niż przybywa.
Prezydent Jacek Jaśkowiak w 2014 r. - jeszcze jako kandydat do prezydenckiego fotela - miał w swoim programie punkt "stop wyludnianiu miasta". Zapowiadał, że zahamuje i odwróci ten trend, dzięki czemu Poznań w osiem lat miał dojść do poziomu 1,5 mld zł wpływów z PIT.
Dlatego miasto od jakiegoś czasu próbuje przekonywać, że wcale nie jest tak źle, może wręcz jest lepiej. To stąd m.in. kuriozalne chwalenie się, że liczna poznaniaków co prawda spada, ale wolniej, czy jeszcze bardziej kuriozalny tekst o tym, że liczba mieszkańców tak naprawdę rośnie.
Jednak nie zmienia to podstawowego faktu. Zameldowanych w mieście mieszkańców, a co za tym idzie płacących tu podatki, z roku na rok wciąż jest coraz mniej.
ZOBACZ TAKŻE: Cuda Jacka Jaśkowiaka, których pozazdrościłby Jezus Chrystus, w Poznaniu przybyło ponad 100 tys. ludzi!
Zdawałoby się, że te 15 mln zł to jeszcze nie jakaś tragedia, w końcu to ledwie mały promil całego budżetu. Jednak mówimy o tzw. dochodach bieżących rzutujących też na kolejne lata. Tu każdy grosz jest na wagę złota.
Zresztą mówimy o spadku wpływów 15 mln zł w skali JEDNEGO ROKU. Tylko jednego roku. Postanowiłem zabawić się jeszcze trochę w matematyka i policzyć, o ile Poznań byłby do przodu, gdyby nie tracił mieszkańców przez ostatnich pięć lat.
Weźmy zatem dane Ministerstwa Finansów o podziale wpływów z PIT z 2013 r.:
Kasy z PIT za 2013 r. do podziału pomiędzy wszystkie samorządy w kraju było 32 mld 450 mln zł. Z tego Poznań dostał 762 mln zł. Czyli 2,350 proc. całego "tortu".
I teraz wyobraźmy sobie, że ten Poznań przez kolejnych pięć lat jest miastem idealnie zamkniętym, niczym miasteczko Chester's Mill z horroru "Pod Kopułą" Stephena Kinga. Nikt nie może się z niego wyjechać ani do niego wjechać.
Oczywiście upraszczam. Chodzi generalnie o założenie, co by było, gdyby Poznań po 2013 r. w każdym kolejnym roku utrzymywał ten poziom mieszkańców i ten sam poziom 2,350 proc. udziału w całym samorządowym PIT:
Wychodzi, że przez pięć ostatnich lat z Poznania nie tylko uciekło kilkanaście tysięcy mieszkańców, ale również 271 mln zł z ich podatków. To już naprawdę duża kwota nawet jak na realia dużego miasta.
Przypomnijmy tylko, że za taką kwotę miasto mogłoby sobie wybudować drugie Termy Maltańskie, albo drugą trasę tramwajową w tunelu na Franowo. I to bez żadnych dotacji z Unii Europejskiej czy z rządu!
A gdyby poczekać jeszcze z rok... to udałoby się odłożyć w ten sposób całą kwotę potrzebną na budowę trasy tramwajowej na Naramowice. Czyli 380 mln zł. I to też nie licząc unijnej dotacji.
Wyludniający się Poznań jak Titanic
Miasto oczywiście podejmuje różne działania, aby to zmienić, ale trudno byłoby spodziewać się odwrócenia trendu z dnia na dzień czy nawet z roku na rok.
Zapewne kojarzycie taką scenę z "Titanica"... Załoga dostrzegła już górę lodową, na pokładzie jest totalny chaos, pada komenda "cała wstecz". Ster przekręcony do oporu w lewo.
Dwóch zmarzniętych marynarzy w bocianim gnieździe, którzy przed chwilą podnieśli alarm, gapi się na zbliżającą się przeszkodę. Patrzą i patrzą. Wreszcie jeden z nich irytuje się:
- No dlaczego nie skręcamy???
Tymczasem rozpędzony statek oczywiście skręca. Ale nie tak łatwo i nie tak szybko, by ominąć górę lodową, w którą ostatecznie uderza bokiem.
Mam wrażenie, że podobnie jest w Poznaniu właśnie ze spadającą liczbą mieszkańców, tak samo zresztą jak z rosnącą liczbą aut, zanieczyszczonym powietrzem i jeszcze paroma innymi problemami.
To są kłopoty nie do rozwiązania z dnia na dzień. Zaznaczmy w tym wszystkim, że trudno przypisywać główną odpowiedzialność za ten exodus ekipie Jacka Jaśkowiaka.
Po pierwsze - suburbanizacja to trend ogólnopolski. Mieszkańców ubywa w niemal wszystkich dużych miastach - z wyjątkiem Warszawy - i prognozy GUS są tu bezlitosne nie tylko dla Poznania.
Po drugie - to się dzieje od lat. Poznaniaków zaczęło ubywać już na początku lat 90. Z kolei najszybciej ubywało ich za rządów Ryszarda Grobelnego i to on ze swoją ekipą zdecydowanie bardziej niż Jaśkowiak się do tego przyczynili.
Dość powiedzieć, że jeszcze w 2004 r. udział Poznania w samorządowym PIT wynosił aż 2,780 proc., czyli był jeszcze o wiele wyższy niż w przytaczanym w tych moich wyliczeniach 2013 r.
Gdyby więc zrobić takie rachunki strat nie z ostatnich pięciu, tylko np. z ostatnich 15 lat, to podatki uciekające z Poznania liczylibyśmy już z pewnością w miliardach.
Przypominam sobie zresztą jedną z moich pierwszych rozmów z Grobelnym. To był sierpień 2011 r. Przygotowywaliśmy tekst o opublikowanych wówczas najnowszych prognozach GUS, z których wynikało, że już w 2032 r. liczba poznaniaków spadnie poniżej pół miliona.
Prezydent Grobelny zasugerował wtedy, że wyprowadzka ludzi pod miasto to trend, któremu właściwie nie ma sensu przeciwdziałać.
Nie zamierzamy walczyć z sąsiednimi gminami. Chcemy współpracować: wspólnie się promować i rozwiązywać problemy komunikacyjne
Prezydent Poznania Ryszard Grobelny, wypowiedź z sierpnia 2011 r.
I faktycznie Grobelny zrobił parę kroków w kierunku takiej współpracy. To w końcówce jego rządów miasto wspólnie z władzami powiatu poznańskiego zleciło i przyjęło plan transportowy dla całej aglomeracji, to również wtedy powstał pomysł kolei metropolitalnej, którą dziś tak bardzo chwali się Jaśkowiak.
Jednak główny problem pozostał nierozwiązany. Czyli problem uciekających wraz z mieszkańcami pieniędzy.
Prezydent Jaśkowiak największy błąd popełnił jeszcze w kampanii wyborczej, kiedy zapowiadał, że tak łatwo zdoła tę sytuację zmienić. Zapewne szybko zdał sobie sprawę, że to jednak nie takie proste.
Ups... Tu kiedyś było zamieszczone wideo, którego już nie ma w internecie :(
Zaraz po wygranych wyborach Jaśkowiak wyjechał więc z pomysłem przyłączania do Poznania podmiejskich gmin. Już wtedy specjalnie nie krył, że chodzi mu właśnie o finansowe profity (miasto i gmina po połączeniu dostawałyby przez kilka lat dodatkowy bonus z PIT).
Mało tego - używał tego nawet jako argumentu w rozmowach z gminami. Zasugerował np., że jeśli Komorniki przyłączyłyby się do Poznania, to miasto sfinansuje im w końcu długo oczekiwany wiadukt na ul. Grunwaldzkiej. Jeśli nie zechcą się przyłączyć - to nie zbuduje.
Jednak pomysł został ogłoszony i sprzedany w tak niedyplomatyczny sposób, że niemal natychmiast przestał być aktualny. Po drodze mieliśmy jeszcze ustawę metropolitalną. Tyle że rząd PiS szybko ją zmienił i Poznań z sąsiadami straciły i tę szansę na formalne utworzenie metropolii.
Dziś władze miasta próbują zatrzymać mieszkańców bardziej "miękkimi" metodami. Mamy np. dodatkowe punkty w rekrutacji do szkół i przedszkoli oraz dopłaty po 600 zł w żłobkach dla dzieci rodziców płacących podatki w Poznaniu.
Mamy niższy czynsz w programach "mieszkanie dla absolwenta", "najem z dojściem do własności" i "mieszkanie dla seniora". Kilka tygodni temu ruszyła specjalna strona z informacjami o tych korzyściach i instrukcją, jak łatwo przepisać podatki, by odprowadzać je w Poznaniu.
Wiceprezydent Katarzyna Kierzek-Koperska zapowiedziała też, że do końca roku ruszy specjalna karta poznaniaka, czyli program zniżek dla płacących w mieście podatki.
Ups... Tu kiedyś było zamieszczone wideo, którego już nie ma w internecie :(
Słyszymy też dużo o rewitalizacji centrum miasta, o dużych inwestycjach w komunikację miejską, o nadrabianiu zaległości w kwestii budowy szkół i przedszkoli w szybko rozwijających się dzielnicach.
Czy to wszystko jakoś pomoże? Faktycznie zahamuje odpływ ludzi z miasta i - być może - przyciągnie więcej nowych mieszkańców? Zapewne nie poznamy odpowiedzi szybciej niż za kilka, nawet kilkanaście lat.
Jednak kwoty, jakie Poznań traci co roku z PIT przez spadającą liczbę mieszkańców pokazują, że ta gra jest warta bardzo dużych pieniędzy.
Spodobał Ci się ten tekst? Możesz go udostępnić: