SEWERYN LIPOŃSKI
16 czerwca 2013
Nowa moda w Poznaniu. Najpierw przeprowadzamy wielką inwestycję. Potem robimy wiele, aby utrudnić korzystanie z niej.
Pewnie myślicie, że znów będzie o drodze na nowy dworzec. Cóż… mogłoby być, jednak przemyśleniom w tej sprawie wciąż zamierzam poświęcić osobny wpis.
Poza tym akurat nie dworzec jest tym razem inspiracją. Poniższe rozważania przyszły mi do głowy w kontekście ul. Folwarcznej.
Mieszkańcy os. Przemysława i TBS Folwarczna mieszkają w najbliższym sąsiedztwie pętli na Franowie. To w sumie parę tysięcy ludzi.
Tramwaj dojeżdża tam od blisko roku, a jednak… są od niego odcięci. Bo nie ma jak dojść ani dojechać prostą drogą na pętlę. Początkowo mieszkańcy walczyli nawet, żeby przedłużyć planowaną trasę i zrobić przystanek pod ich blokami. Nie udało się.
Zapomniano o nas. A my też chcielibyśmy korzystać z tej trasy i mieć łatwy dojazd do centrum miasta
Krzysztof Bartosiak, jeden z inicjatorów akcji "Przystanek Folwarczna"
Dlatego zaproponowali, aby chociaż wyremontować ul. Folwarczną i puścić nią autobusy. Mogłyby dowozić ludzi na pętlę. Chcą wpisać ów remont do planu miejskich inwestycji. Zebrali pod tym pomysłem aż 6,6 tys. podpisów w całym mieście. Według szacunków inwestycja miałaby kosztować 4,1 mln zł.
Tymczasem prezydent mówi: nie! Poniżej fragment pisma, jakie przesłał do szefa rady miasta w sprawie wspomnianego projektu:
Sprawa wygląda dość kuriozalnie. Sama budowa linii na Franowo kosztowała aż 270 mln zł i na to pieniądze jakoś się znalazły. Teraz tramwaje jeżdżą puste niemal przez połowę trasy – od M1 do pętli. Przynajmniej częściowo mogliby je zapełniać mieszkańcy wspomnianych osiedli. Gdyby tylko wyremontować Folwarczną.
Ale nie! Prezydent na dzień dobry rzuca kłody pod nogi. Niemal od razu stawia krzyżyk na pomyśle, który jest w pewnym sensie kompromisem (bo można zrozumieć, że wcześniej odrzucił wersję radykalną i znacznie droższą, czyli dociągnięcie tramwaju pod same osiedla). I przy okazji wytyka mieszkańcom, że remont może kosztować nie 4 mln zł, tylko 8 mln zł.
Jak na ironię – w tym samym czasie prezydent i jego ludzie zapraszają poznaniaków do udziału w tzw. budżecie obywatelskim. Tam do rozdania jest 10 mln zł i urzędnikom jakoś nie szkoda tych pieniędzy.
Za to gdy mieszkańcy przychodzą z gotowym pomysłem na podobną kwotę – prezydent z góry jest na „nie”. Btw: jestem ciekaw, czy inicjatorzy „Przystanku Folwarczna” zgłoszą swój projekt właśnie do budżetu obywatelskiego.
A jeśli tak – to jak podejdą do niego urzędnicy? Poddadzą pod głosowanie mieszkańców (w którym, choćby ze względu na rozgłos, pomysł miałby spore szanse)? Czy może uwalą na wcześniejszym etapie pod byle pretekstem?
Chcieli zrobić 3 km bez przystanku
Sprawa Folwarcznej to nie pierwszy przypadek, w którym ktoś pomyślał o tramwaju, ale nie pomyślał już o jego pasażerach.
We wrześniu zeszłego roku było już wiadomo, że Pestka do Dworca Zachodniego będzie gotowa szybciej niż przebudowana Kaponiera. A więc przez jakiś czas nie zatrzyma się na planowanym przystanku pod rondem.
Gdy dokładniej przyjrzałem się mapce, złapałem się za głowę: od Słowiańskiej do Dworca Zachodniego nie będzie żadnego przystanku. Toż to trzy kilometry!
Gdy zacząłem o to wypytywać urzędników, byli nieco zbici z tropu. Zastanawiam się, co by było, gdybym wtedy nie opisał sprawy – najpierw tutaj na blogu, a potem również w „Gazecie”.
Czy ktokolwiek zwróciłby uwagę na problem? Pewnie tak, ale mogłoby już być za późno. A tak o sprawę zaczęli dopytywać radni, my też przypominaliśmy… no i udało się. Ktoś w końcu poszedł po rozum do głowy. Dopóki Kaponiera nie będzie gotowa – będzie tymczasowy przystanek przy moście Teatralnym.
Jednak przed nagłośnieniem sprawy pasażerowie jadący 3 km bez możliwości, aby wysiąść, jakoś nie stanowili problemu.
Zrobili galerię, ale bez chodnika
Myślenie w stylu „zbudujmy, a ludzie sami jakoś do nas trafią” udziela się nawet prywatnym firmom. Jest wspomniany Trigranit, któremu jakoś szczególnie nie zależy na użytkownikach nowego dworca. Jest i firma Neinver, która w 2009 r. otworzyła Galerię Malta, ale nie pomyślała, że może zechcą do niej zajrzeć ludzie z najbliższego sąsiedztwa.
W efekcie droga do Galerii Malta z pobliskich osiedli przy ul. Katowickiej wyglądała tak:
Żadnego chodnika, żadnego oświetlenia. Mieszkańcy nie kryli niezadowolenia. Od project managera Galerii Malta usłyszałem, że „nie da się”, bo nie ma planu zagospodarowania.
Gdy sprawę opisałem – jeszcze w serwisie Wiadomości24.pl – to szybko okazało się, że jednak się da. Ulica przeszła zaskakującą metamorfozę:
Ale porządniejszego chodnika, drogi ani oświetlenia nie ma tam do dziś.
Sami strzelają sobie w stopę
Gdyby dłużej pomyśleć, to przykładów pewnie jeszcze kilka by się znalazło. We wszystkich opisanych sprawach uderza jedno. Brak chęci kompromisu.
Tzw. decydenci są z góry wrogo nastawieni do wszelkich, nawet nieśmiałych sugestii mieszkańców, że może jednak warto coś poprawić.
Kompletnie nie rozumiem takiego podejścia. Przecież ci protestujący – albo raczej: zgłaszający swoje uwagi – to najczęściej potencjalni użytkownicy danej inwestycji!
Np. w sprawie remontu Folwarcznej lobbują ci mieszkańcy, którzy chcą jeździć komunikacją miejską, ale na razie nie za bardzo mogą. A przypomnę, że liczba pasażerów ostatnio drastycznie spada.
Władze miasta powinny przyjąć takich ludzi z pocałowaniem ręki. Pomyślmy, ile mógłby zyskać prezydent Grobelny w oczach tych mieszkańców, gdyby powiedział: może macie rację, to wprawdzie wydatek dla miasta, ale i sposób na przyciągnięcie dodatkowych pasażerów, więc usiądźmy i porozmawiajmy.
Jednak prezydent woli na dzień dobry stwierdzić, że tych paru milionów nie znajdzie, koniec dyskusji. Podobnie Trigranit strzela sobie w stopę, broniąc rozwiązania wymyślonego przez urzędników.
To nie tylko lekkomyślna rezygnacja z dodatkowych klientów. To także fatalna rysa na wizerunku każdej dużej inwestycji. A akurat na dobrym wizerunku miejskich inwestycji prezydentowi bardzo zależy. Tak mi się przynajmniej, do niedawna, wydawało.
Spodobał Ci się ten tekst? Możesz go udostępnić: