SEWERYN LIPOŃSKI
29 marca 2024
Prezydent Jacek Jaśkowiak nie miał najlepszego dnia. Jego rywale nie skorzystali z okazji, bo przez większość debaty wydawali się dziwnie grzeczni i onieśmieleni. Buńczuczne hasła - wygłaszane wcześniej na konferencjach i w internecie - jakoś nie chciały im przejść przez gardło w konfrontacji twarzą w twarz.
Symboliczna scena z debaty kandydatów na prezydenta Poznania w WTK:
Zaczyna się runda z otwartą dyskusją. Bez wyznaczonej kolejności, bez limitów czasu. Prowadzący na dzień dobry wywołują głośny ostatnio temat zagospodarowania Malty.
- Kto chciałby zacząć? - pyta Wioletta Łechtańska-Błaszczak. Cisza. Milczą nawet Beata Urbańska (mieszkanka okolicy) i Przemysław Plewiński (który chwilę wcześniej opowiadał, że to właśnie Malta jest jego ulubionym miejscem w mieście).
- Wybieraj... - mówi więc Wiola do Mateusza Borysa. Nieco chyba zażenowany całą sytuacją Borys mówi: - Proszę bardzo, panie prezydencie.
Tuż obok, nieśmiało, rękę podnosi Łukasz Garczewski. Tak bardzo nieśmiało, jak na matmie uczeń z tylnej ławki, który zna rozwiązanie trudnego zadania. Ale sam jest tym zaskoczony i boi się, że jednak źle odpowie, więc może nawet wolałby, żeby go nie zauważyli.
No więc Garczewskiego też nie zauważyli.
Update: Już po publikacji tego tekstu dowiedziałem się, że z perspektywy studia wyglądało to jednak nieco inaczej. Podobno oprócz Garczewskiego rękę podniósł też właśnie Jaśkowiak (czego na ekranie nie było widać - bo akurat było ujęcie na samych prowadzących).
To czyni całą sytuację bardziej zrozumiałą. Nie zmienia to faktu, że w tak nośnym temacie rywale prezydenta wcale nie wyrywali się do odpowiedzi, co wydaje mi się znamienne i zdumiewające.
Prezydent Jaśkowiak wygłasza blisko 4-minutowe expose o tym, jak miasto zaj...iście dba o tereny nad Maltą, a ten hotel to po prostu niefart - był jakiś stary plan i nic nie dało się zrobić. Bo byłyby odszkodowania dla deweloperów. Nikt mu nie przerywa.
Krótko potem kolejny temat - mieszkania komunalne. Tym razem to Jaśkowiak sam wyrywa się do odpowiedzi, zupełnie jakby to były pierwsze pytania od Tadeusza Sznuka w trzyosobowym finale "Jednego z dziesięciu".
Znów wygłasza expose - tym razem dwie minuty. Znów nikt mu nie przerywa.
Jaśkowiak zagięty pytaniem o kobiety
Taka to właśnie była debata. Przyszedł prezydent Poznania i przyszło czworo gniewnych ludzi, którzy w oczach wyborców chcieliby wydać na niego wyrok, co od tygodni całkiem buńczucznie zapowiadają na różnych konferencjach, Facebookach czy Twitterach.
Kolejny raz wyraziliśmy swój sprzeciw wobec rządów J. Jaśkowiaka. Poznaniacy potrzebują gospodarza! #PoznańTakiJakTrzeba pic.twitter.com/LcgHqzGISZ
— Zbigniew Czerwiński (@Z_Czerwinski) March 15, 2024
Tyle że gdy przyszło do konfrontacji twarzą w twarz - ciętego języka w gębach jakoś im zabrakło.
Przed sześcioma laty prowodyrami ostrej dyskusji byli Jarosław Pucek (chwilami wręcz zbyt agresywny - biła od niego jakaś zła energia) i Wojciech Bratkowski (ten to już w ogóle wtedy popłynął, wysyłając Jaśkowiaka "do specjalisty", choć potem twierdził, że wcale nie chodziło o psychiatrę).
ZOBACZ TAKŻE:
Wybory 2018. Debata WTK pełna uszczypliwości. Prezydent Jaśkowiak ostro o PiS, Bratkowski wysyła go do lekarza
Wówczas latały pytania typu "czy nie jest panu wstyd", riposty w stylu "pan mnie obraża" itd. Raz po raz swoje trzy grosze dorzucał też Przemysław Jakub Hinc. Może nie było bardzo merytorycznie, ale przynajmniej nie dało się powiedzieć, że debata była miałka i nudna.
Tymczasem co dostaliśmy w tym roku? Debata bardziej przypominała tę z 2014 r., kiedy ówczesny prezydent Ryszard Grobelny nie miał dobrego dnia i aż prosił się o nokaut (lub chociaż jakiś knock-down), ale rywale nie skorzystali z okazji.
Teraz z Jaśkowiakiem było podobnie. Spójrzcie tylko, jak się miotał, gdy Beata Urbańska raz jeden przycisnęła go pytaniami o kobiety na wysokich stanowiskach. O brak wiceprezydentki i zwolnienie Katarzyny Kierzek-Koperskiej.
Prezydent był w stanie wyjąkać mniej więcej tyle, że szefową PIM-u jest kobieta, w zarządzie MTP też jest jedna, więc o co chodzi. Z Kierzek-Koperską podobno ma teraz "świetne relacje" (no, ciekawe, czy pani posłanka potwierdzi...).
A tak w ogóle to nie ma żadnej "wiceprezydentki", jest "zastępca prezydenta" (ta Kierzek-Koperska, z którą podobno JJ znów świetnie się dogaduje, wolała chyba wersję "zastępczyni", ale mniejsza z tym), bo prezydent to "organ".
Taaa... uwielbiam to zafascynowanie polityków na urzędach ich własną urzędniczą nomenklaturą.
Ciekawe, czy Jaśkowiak premiera Donalda Tuska też nazywa "prezesem rady ministrów" (gdybyście nie wiedzieli - formalnie nie ma w Polsce takiego stanowiska jak premier). I czy w takim razie mówi do niego - o zgrozo! - "panie prezesie" ;)
Gawędziarz Czerwiński zapomniał o krytyce
No dobrze, zostawmy z boku te uszczypliwości, bo to w sumie mało istotne.
Przyjrzyjmy się za to, jak wypadli poszczególni kandydaci. Dla wyborców to była jedna z nielicznych okazji, by zobaczyć ich wszystkich w dyskusji. Ba, dla wielu pewnie pierwsza okazja, by zobaczyć, kim w ogóle są.
Z pozoru najsilniejszym rywalem Jaśkowiaka jest Zbigniew Czerwiński. Polityk wciąż - mimo wszystko - bardzo mocnej partii, którą nawet w Poznaniu wspiera około 20 proc. mieszkańców, a do wyborów idzie w szerszym prawicowym towarzystwie.
Celowo napisałem jednak "z pozoru". Bo Czerwiński wcale nie wyglądał w studiu WTK na kogoś, kto od tygodni wytyka Jaśkowiakowi najróżniejsze zaniedbania i uważa go za fatalnego gospodarza miasta.
Podczas debaty Czerwiński wypadł jak gawędziarz. Nawet sympatyczny, chwilami mocno kpiarski, ale jednak gawędziarz.
Jako swój priorytet przedstawił bezpieczeństwo, ale opowiadał o nim tak, że przed oczami stanęły mi sceny z filmu - było nie było - komediowego pt. "To jest już koniec"...
...zaś zapowiedź szkoleń na strzelnicy przywodziła na myśl pamiętne hasło Grzegorza Brauna "kościół, szkoła, strzelnica" i była chyba ukłonem wobec kandydatów części Konfederacji na listach Zjednoczonej Prawicy oraz ich wyborców.
Zupełnie nie wykorzystał sposobności, by uderzyć w Jaśkowiaka słynnymi remontami - ograniczył się do stwierdzenia, że poznaniacy mają ich "po kokardę". Kontrowersje wokół Malty? Kandydat PiS Zjednoczonej Prawicy zabrnął w jakąś rodzinną dygresję o Junikowie.
Szpitale i psychiatria? Tu widać było, że na tym Czerwiński akurat się zna, ale tak długo wyjaśniał co i jak działa, że zabrakło mu już czasu na przedstawienie własnych pomysłów. Jezu... on nawet pytania o miejskie spółki nie obrócił na swoją korzyść, mimo że zadał mu je sam Jaśkowiak (!) - który wręcz się podkładał, przywołując krytykę (oczywiście - jego zdaniem - niesłuszną) wysokich zarobków.
Ten fragment debaty był kuriozalny. Panowie Jaśkowiak i Czerwiński tak spijali sobie z dziubków, że aż Przemysław Plewiński z Trzeciej Drogi zadrwił, że jest między nimi "duża nić porozumienia".
Jedyną chyba rzeczą, do której Czerwiński na serio przyczepił się tak, że dało się to zapamiętać, było dofinansowanie do operacji zmiany płci z jakiegoś miejskiego programu. W sumie nie dziwne - patrząc na to, z jakiej partii jest Czerwiński, i że zdarza mu się nazywać gejów "pederastami".
Nie jestem tylko przekonany, czy to dobry sposób na poszerzenie grona wyborców akurat w Poznaniu, zwłaszcza wśród młodszych wyborców - którzy na kwestie mniejszości seksualnych mają w większości zupełnie odmienne poglądy niż partia do niedawna rządząca.
Oddajmy jeszcze Czerwińskiemu, że umiejętnie wyprowadzał kontry w stronę pozostałych rywali, np. wytykając Urbańskiej, że lewica wzięła na listy radnych, którzy popierali politykę prezydenta.
Słabości i betoniarka Plewińskiego
Jeśli w tej dyskusji był ktoś, kto próbował odegrać rolę "niegrzecznego chłopca", to był to wspomniany Przemysław Plewiński. Z tym że robił to dość nieudolnie. Sprawiał wrażenie - o dziwo, on, były dziennikarz! - jakby nie był dobrze przygotowany medialnie do tego występu.
Miał rozbiegany wzrok. Mówił chwilami nieskładnie. Na początku pomylił autobusy z pociągami. A betoniarkę wręczył Jaśkowiakowi dopiero na sam koniec, nieco na siłę, jakby nagle sobie przypomniał, że ją zabrał do studia. Zamiast dać ją na początku i na dzień dobry "ustawić" dyskusję.
Zresztą nie przypominam sobie, aby wcześniej dyskusji choć raz padł z jego strony zarzut, że Jaśkowiak betonuje miasto (poprawcie mnie, jeśli coś przeoczyłem). Zatem wręczenie tej betoniarki było trochę z d... .
Tymi mankamentami Plewiński sam sobie osłabiał przekaz. Który, gdyby skupić się wyłącznie na merytorycznej warstwie, mógłby być całkiem mocny:
- jako pierwszy wykorzystał temat remontów do uderzenia w prezydenta, robiąc z nich pretekst do przeprowadzenia audytów, bo jego zdaniem "trupów w szafie jest przepotężna ilość" (tak na marginesie: Jaśkowiak też obiecywał liczne audyty po Grobelnym i niewiele z nich wynikło, może poza Kaponierą - ale ten akurat robił NIK)
- zarzucał wprost, że miasto "oddało pole deweloperom", "ma klapki na oczach", a prezydent i jego urzędnicy nie ogarniają i "nie wiedzą, co się dzieje", zdecydowanie - jak na kibica przystało - opowiedział się też za miejskim dofinansowaniem do budowy stadionu dla Warty Poznań
- zdołał też wkurzyć Zbigniewa Czerwińskiego, pytając go, po co "pcha się" do wyborów, skoro wynik ewentualnej II tury z udziałem jego i Jaśkowiaka wydaje się oczywisty; wtedy kandydat PiS Zjednoczonej Prawicy porzucił na chwilę swój kpiarski uśmieszek i poirytowany stwierdził, że "przez te 30 lat nie zajmował się dłubaniem w nosie"
Zresztą Plewiński chwilę wcześniej powiedział wprost, że uważa się za jedynego, który ma szansę pokonać Jaśkowiaka. Być może było to jego głównym celem w tej debacie.
Ale tak dla przypomnienia: sześć lat temu z podobną narracją w końcówce kampanii wyskoczył Jarosław Pucek. Szczególnie przekonujący nie był - zdobył 7,5 proc. głosów i zajął czwarte miejsce. A Jaśkowiak pozamiatał wszystkich już w I turze.
Urbańska krytyczna, ale wybiórczo
Jedyna w tym gronie kobieta - Beata Urbańska - jak już napisałem dała się zapamiętać z zagięcia Jaśkowiaka tematem kobiet. Poza tą jedną wymianą zdań już tak dobrze nie było.
Szefowa poznańskiej Nowej Lewicy zwłaszcza na początku debaty sprawiała wrażenie, jakby chciała powiedzieć za dużo i za szybko, przez co np. odpowiadanie na pytanie o komunikację miejską skończyła dużo przed czasem. Zapytana o jeden priorytet swoich ewentualnych rządów - wymieniła trzy czy cztery.
Jako jedna z nielicznych konkretnie odpowiedziała na pytanie o psychiatrię - zapowiadając całodobowy punkt profilaktyki zdrowia psychicznego. Ma to akurat w programie, więc była to dla niej trochę wystawiona miękka piłka, ale umiejętnie z niej skorzystała.
Tak samo przypomniała aż dwa razy o postulacie bezpłatnych biletów dla dzieci i młodzieży. Zwróciła uwagę, że remonty to nie tylko uciążliwości dla ludzi, ale też dramaty upadających przedsiębiorców.
Za to przy temacie Malty - z jej wypowiedzi zapamiętałem głównie to, że ma dość konsultacji społecznych prowadzonych na Zoomie (postulat skądinąd słuszny), zresztą to wtedy nadziała się na wspomnianą kontrę Czerwińskiego.
Kiepsko wypadła też argumentacja Urbańskiej w sprawie mieszkań. Fajne liczby, budowa, remonty, mało pustostanów? Ooo, to oczywiście zasługa lewicy, a konkretnie Tomasza Lewandowskiego - szefa ZKZL-u.
Sprzedaż mieszkań komunalnych? Z tym oczywiście lewica nie ma nic wspólnego i sprzeciwia się. Co tam, że mieszkania do sprzedaży - zgodnie z wytycznymi rady miasta - przygotowuje ten sam ZKZL pod kierownictwem tego samego Tomasza Lewandowskiego.
Pamiętam, jak na początku 2019 r. wręcz pokłóciłem się z Lewandowskim, mówiąc, że dał się zwasalisować Jaśkowiakowi. I że jako szef mieszkaniówki będzie musiał teraz - chcąc nie chcąc - realizować politykę prezydenta. Wówczas Lewandowski oburzał się, że wcale nie, że zachowa moc sprawczą i będzie mógł realizować własne pomysły. To teraz widzimy, jak to wygląda w praktyce.
Ale tym razem to nie Lewandowski kandyduje, tylko Urbańska, więc wróćmy do niej.
A w zasadzie do jeszcze jednego wątku, który mógł umknąć mniej uważnym obserwatorom tej dyskusji, gdy Urbańska przypomniała... likwidowanie szkół sprzed kilkunastu lat! Bardzo dawne czasy jeszcze za rządów Grobelnego.
Kandydatka Lewicy wytknęła przy tym Koalicji Obywatelskiej i Trzeciej Drodze, że mają na listach do rady miasta ludzi, którzy tamte decyzje podejmowali. Nie jestem jednak przekonany, czy ktoś poza koneserami poznańskiej polityki załapał, o kogo i o co chodziło.
Stremowany Garczewski rozkręcił się pod koniec
Kandydata społeczników nie pominiemy (w przeciwieństwie do niektórych stacji radiowych...) - pora więc na ocenę występu Łukasza Garczewskiego.
Miał facet tremę i to było widać. Pytaniem o ulubione miejsce w Poznaniu był ewidentnie zaskoczony, zaczął gadać o jakiejś enigmatycznej kawiarni, choć w jego przypadku aż prosiło się, żeby wymienił np. jakieś tereny zielone, które trzeba chronić.
Wyraźnie starał się być bardzo merytoryczny i nawet mu się to udawało. Ale miało też gorszą stronę. Gdy już miał uderzyć w Jaśkowiaka, to dziwnie się krygował, jakby czuł się onieśmielony samą obecnością prezydenta.
- To jest skandal! - oceniał zapowiedź wspomnianej sprzedaży mieszkań komunalnych złożoną tuż przed wyborami. Słowo "skandal" nawet powtórzył dwa razy, ale całym sobą sprawiał wrażenie, jakby głupio mu było tak ostro i niemiło się wyrażać. Podobnie gdy mówił Urbańskiej, że radni Lewicy "powinni się wstydzić".
No zdecydowanie nie jest to typ polityka, który walnie pięścią w stół i powie, że ma być tak, jak on chce. I basta.
Kilka spraw - patrząc, co Społeczny Poznań wypisuje w internecie - Garczewski ocenił zaskakująco łagodnie. Np. politykę transportową miasta. Remonty? Tak samo, choć zaznaczył, że władze miasta "nie potrafią" ich sprawnie przeprowadzić.
Ciekawe, że ubolewał przy tym nad losem kierowców, a nie pieszych czy pasażerów komunikacji miejskiej, ale może coś mi się pomyliło i Lewica Razem (do której Garczewski - tak dla przypomnienia - należy) ma teraz inne priorytety.
Kandydat społeczników poczuł się pewniej dopiero w końcówce debaty. Nazwał nawet Jaśkowiaka "odchodzącym" prezydentem i zapytał go, czy ma sobie cokolwiek do zarzucenia i czy przyzna się choćby do jednego błędu. Jaśkowiak uległ i się przyznał.
Zdarzyło się też Garczewskiemu kilka innych celnych strzałów. Wytknął prezydentowi, że w sprawie Malty zasłania się planem sprzed dwóch dekad, choć sam rządził przez blisko połowę tego czasu i mógł zainicjować zmianę tego planu.
Wyśmiał też lawirowanie Jaśkowiaka w sprawie Kierzek-Koperskiej (prezydent nagle postanowił nas wszystkich przekonywać, że wcale nie zwolnił swojej zastępczyni przez SMS-a, bo dostała "stosowny dokument" - no to przypomnijmy jak było).
Prezydent Jaśkowiak tylko lekko poobijany
No właśnie, my tu gadu, gadu o pretendentach do prezydenckiego fotela, a przecież został nam do omówienia jeszcze sam urzędujący prezydent.
Jak już napisałem - Jacek Jaśkowiak nie miał dobrego dnia. Tym razem jednak nieźle się pilnował, przez co mniej dało się zauważyć syndrom oblężonej twierdzy (jak ostatnio na UAM), a bardziej - Poznań alternatywny, o którym prezydent wiedzę czerpie chyba głównie z własnego Facebooka.
Zatem przebudowa Areny jest "bardzo dobrze przygotowana" (co tam, że Jaśkowiak zapowiadał ją już przed wyborami w 2018 r., a do dziś nie ruszyła). Spóźnia się tylko 14 proc. tramwajów i autobusów - czyli "mniej więcej co dziesiąty". Spółki miejskie działają zarąbiście i przynoszą zyski. Miasto dostaje nagrody od "Rzeczpospolitej" i Kongresu Kobiet.
Prezydent oczywiście przeprasza - po raz nie wiadomo który - za uciążliwe remonty. Ale większość z nich udało się zrobić "w terminie i w budżecie" (kto by się tam przejmował jakimiś dawnymi kosztorysami sprzed podpisania umowy).
Podobno Stary Rynek przebudowano "w kilkanaście miesięcy". Tak, jeśli przymkniemy oko na trwające już pół roku wcześniej badania archeologiczne oraz objęte innym pozwoleniem prace przy ul. Jana Baptysty Quadro. I jeśli uznamy, że "zasadnicze prace budowlane" zakończyły się już w grudniu, co do czego ja osobiście - chodząc przez cały luty do roboty właśnie przy Starym Rynku - miałem poważne wątpliwości.
Znów była próba jechania na politycznym paliwie rządów PiS - w dyskusji o szkole Jaśkowiak chętnie wspomniał o "deformie" oświaty. Ale już skąd miasto brało rządową kasę na budowę mieszkań - prezydent się nie pochwalił i musiał to dopowiedzieć Zbigniew Czerwiński.
Trudno było jednak uniknąć wrażenia, że Jaśkowiak - jako urzędujący prezydent - najwięcej wie o mieście, gdy w swoim stylu płynął od wątku do wątku. A jego onieśmieleni kontrkandydaci mu na to pozwalali i bali się cokolwiek wtrącić.
Sprytnym zabiegiem Jaśkowiaka było uporczywe zwracanie się do niektórych na "ty". Tak jakby chciał pokazać, że w rzeczywistości jego krytycy są z nim po imieniu, więc to wszystko jeden wielki teatr.
Zbity tym lekko z tropu Zbigniew Czerwiński w odpowiedzi głównie używał wobec Jaśkowiaka form bezosobowych. Z kolei Beata Urbańska twardo trzymała się formy "panie prezydencie".
Prezydent na pewno nie wyszedł z tej dyskusji mocno poturbowany. Może, co najwyżej, lekko poobijany. Ale to wszystko. Zresztą debaty z udziałem kilkorga kandydatów mają to do siebie, że uwaga widzów rozmywa się i trudno jednoznacznie wskazać zwycięzcę.
Zupełnie inaczej powinno być za 2-3 tygodni w dyskusji przed II turą. To już nie jest pytanie, czy ta II tura będzie (bo moim zdaniem - będzie na bank), tylko kto oprócz Jaśkowiaka się w niej znajdzie.
Tak czy inaczej - w środę ani Czerwiński, ani Plewiński nie wyglądali na takich, z których jeden miałby w decydującej dyskusji spuścić manto urzędującemu prezydentowi.
Spodobał Ci się ten tekst? Możesz go udostępnić: