SEWERYN LIPOŃSKI
4 września 2023
Kandydat z ostatniego miejsca wcale nie jest skazany na porażkę. To wbrew pozorom lepsza pozycja niż w środku listy, do Sejmu wchodzili w ten sposób naprawdę znani dziś politycy, a z wyborów na wybory takich przypadków jest coraz więcej.
Niespodziewane wrzucenie Romana Giertycha na listę Koalicji Obywatelskiej w woj. świętokrzyskim było jednym z głównych tematów kampanii w minionym tygodniu.
To było do przewidzenia - zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę całą wcześniejszą epopeję z ewentualnym startem Giertycha do Senatu.
Teraz wystawieniem Giertycha do Sejmu poirytowana jest Nowa Lewica. Ale nie tylko, również niektórzy politycy innych obozów zgłaszają co najmniej poważne wątpliwości, a poznański poseł Franciszek Sterczewski zdążył wywołać niemałe zamieszanie swoimi wpisami na Twitterze.
Pytanie do @GiertychRoman :
— Franek Sterczewski (@f_sterczewski) August 27, 2023
skoro startuje Pan z listy KO, to jeśli zostanie Pan posłem, to jak rozumiem zagłosuje Pan za ustawą legalizującą aborcję do 12. tygodnia, prawda?
Dla koleżanki pytam.
Z ostatniego miejsca na tym terenie Giertych nie będzie miał tak łatwo. Poprzednim razem Koalicja Obywatelska zdobyła w Świętokrzyskiem tylko trzy mandaty i wzięła je czołowa trójka z listy: Bartłomiej Sienkiewicz, Adam Cyrański i Marzena Okła-Drewnowicz. Choć teraz o reelekcję w tym okręgu ubiega się tylko ta ostatnia.
Mimo wszystko ostatnie - w tym przypadku 32. - miejsce na liście wyborczej jest dużo lepsze niż np. 10. Po prostu bardziej rzuca się w oczy i łatwiej o głosy. W poprzednich wyborach nie brakowało kandydatów, którzy właśnie z ostatniej pozycji zaatakowali niczym Paweł Czapiewski w Edmonton...
...i po zrobieniu dobrej kampanii natrzaskali naprawdę dużo głosów. To naprawdę możliwe - jak się zaraz przekonacie - zwłaszcza gdy ostatnie miejsce na liście idzie w parze ze znanym nazwiskiem.
A Giertych, umówmy się, nazwisko ma znane. Jeśli ktoś przypadkiem zdążył je zapomnieć - to już z pewnością przypomniał sobie to i owo - właśnie dzięki ostatnim przepychankom i kontrowersjom wokół byłego wicepremiera.
Zrobiłem mały przegląd, kto mógłby być inspiracją dla Giertycha, wchodząc w przeszłości do Sejmu z ostatniego miejsca. Lista nazwisk robi wrażenie. Zapraszam.
Z OSTATNIEGO ZE ZNANYM NAZWISKIEM (WŁASNYM)
Jak już wspomniałem - Giertych musi liczyć na własne nazwisko i rozpoznawalność.
Takie przypadki już się faktycznie zdarzały. Szczególnie jeden z nich Giertych powinien pamiętać doskonale. Podobny numer ze znanym, kontrowersyjnym, nawet jeśli nieco już przykurzonym politykiem, zrobiła... Liga Polskich Rodzin w 2001 r.
Z jej listy w Warszawie - z ostatniego 32. miejsca - wystartował wtedy były premier Jan Olszewski. Zdobył ponad 13 tys. głosów, przyczyniając się do tego, że LPR wziął w stolicy aż dwa mandaty. To w ogóle był niezły duet - drugi z tych mandatów zgarnął bowiem lider listy Antoni Macierewicz.
Dzisiaj śp. Jan Olszewski, pierwszy premier z wolnych wyborów, mój przyjaciel, celebrowałby swoje 89. urodziny, to pierwszy raz kiedy obecny jest w tym dniu tylko w naszych wspomnieniach i modlitwach. pic.twitter.com/Whu4Lgijjm
— Antoni Macierewicz (@Macierewicz_A) August 20, 2019
Znane i wyrobione już w polityce nazwisko z pewnością pomogło też Zbigniewowi Ziobrze i Jarosławowi Gowinowi w 2015 i 2019 r. Do tych panów jeszcze sobie wrócimy w innym kontekście.
Zdarzały się przypadki umieszczanych na ostatnim miejscu celebrytów. Do takich należałoby zaliczyć Janusza Dzięcioła, zwycięzcę pierwszej polskiej edycji Big Brothera, który w 2011 r. wszedł do Sejmu z 26. miejsca listy PO w Toruniu. Dostał blisko 14 tys. głosów.
Trzeba jednak zaznaczyć, że nieżyjący już dziś Dzięcioł nie był jakimś przypadkowym celebrytą przygarniętym jednorazowo przez Platformę, bo posłem z jej listy został już w 2007 r., a wcześniej startował pod jej szyldem również w wyborach samorządowych.
Całą osobną kategorię można by wyodrębnić dla kandydujących z ostatnich miejsc byłych sportowców. Szczególna moda na to zrobiła się w 2011 r., gdy mieliśmy cały wysyp takich kandydatów, a do Sejmu weszli:
- Maciej Zieliński (koszykarz, Wrocław, nr 28 na liście PO) - 6,1 tys. głosów
- Leszek Blanik (gimnastyk, Gdańsk, nr 24 na liście PO) - 15 tys. głosów
- Jan Tomaszewski (piłkarz, Łódź, nr 20 na liście PiS) - 8,1 tys. głosów
Z tej samej listy co Blanik - tyle że z wyższego miejsca - do Sejmu dostała się też utytułowana pięściarka i zawodniczka kickboxingu Iwona Guzowska. A z Olsztyna z "18", czyli dwa miejsca od końca, wszedł były siatkarz Paweł Papke.
Z tego grona tylko Papke zagościł w sejmie na dłużej niż jedną kadencję. Z tym że w kolejnych wyborach w 2015 r. startował już z dużo wyższego, bo trzeciego, miejsca na liście Platformy.
Mieliśmy w wyborach w 2011 r. byłych sportowców, mieliśmy również byłego... agenta CBA. Tomasz Kaczmarek - znany szerzej jako "agent Tomek" - wystartował z listy PiS z ostatniego 32. miejsca w woj. świętokrzyskim.
Jako ciekawostkę można dodać, że jako zaledwie 35-latek w rubryce "zawód" miał wpisane "emeryt". Mandat poselski zdobył otrzymując 4,3 tys. głosów.
Nie dotrwał jednak do końca kadencji - zrezygnował z zasiadania w Sejmie na początku 2015 r.
Już wcześniej - wskutek toczącego się przeciw niemu śledztwa - wystąpił z klubu PiS. Mimo to przekonywał, że "całym sercem i mentalnie jest związany z tą partią". Zaskakujący epilog nastąpił kilka lat później - gdy Kaczmarek w długiej rozmowie z TVN24 opowiedział m.in. o kulisach działań CBA za pierwszych rządów PiS.
Z OSTATNIEGO Z POMOCĄ RODZINKI
No dobra, a co zrobić, gdy samemu nie ma się jeszcze wyrobionego nazwiska? Czasami można skorzystać z tego, że ma takie ktoś z rodziny (lub akurat przypadkiem tak samo się nazywa - choć takich "niespokrewnionych" przypadków było mniej).
Można wręcz zażartować, że z rodziną najlepiej wychodzi się nie tylko na zdjęciach, ale też właśnie na liście wyborczej. Oczywiście taki start jest skuteczniejszy z któregoś z czołowych miejsc na liście - jednak przy odrobinie farta z ostatniego również może się udać.
Tak właśnie zrobił Jarosław Wałęsa - jeden z synów Lecha Wałęsy - w wyborach w 2005 r. Start z ostatniego 24. miejsca na gdańskiej liście PO przyniósł mu ponad 14 tys. głosów. Lepszy wynik na tej liście miał tylko jej lider - sam Donald Tusk.
Jarosław Wałęsa powtórzył ten manewr w 2007 r. Z tym że tu już można dyskutować, na ile zawdzięczał to nazwisku ojca, a na ile własnej poselskiej marce. Bo tym razem dostał aż 61 tys. głosów (wciąż z ostatniego miejsca!) - niemal tyle samo co pierwszy na liście Sławomir Nowak.
Dodajmy, że później Wałęsa dwukrotnie z powodzeniem kandydował do Parlamentu Europejskiego, a po dekadzie spędzonej w Brukseli i Strasburgu w 2019 r. znów dostał się do polskiego Sejmu. Tym razem kandydował już jednak z dużo wyższego miejsca - bo z "dwójki".
Z pewnością nazwisko ojca nie zaszkodziło, a raczej pomogło, Tomaszowi Cimoszewiczowi. Syn byłego premiera w 2015 r. wystartował do Sejmu z ostatniego miejsca w okręgu białostockim - jego 14,5 tys. głosów okazało się drugim wynikiem na liście PO i pozwoliło zostać posłem.
Całkiem zgrabnie z taktyki "na (czyjeś) nazwisko" skorzystał w tych samych wyborach Krystian Jarubas z PSL (choć sam - jako radny sejmiku - nie był takim zupełnym no name'em). Jego brat - Adam Jarubas - kilka miesięcy wcześniej był kandydatem w wyborach na prezydenta Polski. Efekt? Ponad 4 tys. głosów dla Krystiana i drugi wynik (z 32. miejsca!) na liście ludowców w Świętokrzyskiem.
Zaznaczmy, że Cimoszewicz i Jarubas - w przeciwieństwie do Jarosława Wałęsy - nie zdołali pójść za ciosem. I w kolejnych wyborach w 2019 r. wypadli z Sejmu. Co prawda Jarubas niemal podwoił swój wynik, ale na mandat tym razem się nie załapał, bo w jego okręgu PSL stracił jeden z dwóch mandatów.
Jako ciekawostkę dodajmy jeszcze, że wprawdzie nie z ostatniego, ale z bardzo odległego 22. miejsca (na 26 na liście) wystartował w 2007 r. niejaki Łukasz Tusk. Nazwisko jego dalekiego krewnego i - jak się potem okazało - przyszłego premiera chyba pomogło. Tusk dostał ponad 20 tys. głosów i jako 22-latek został najmłodszym posłem w historii III RP.
- Nie kandydowałem z myślą o wygranej. Uzyskanie mandatu posła zaskoczyło mnie. Myślę, że w dniu wyborów nie do końca byłem przygotowany do bycia posłem - wyznał cztery lata później w rozmowie z "Rzeczpospolitą".
Z OSTATNIEGO PRZEZ ZASIEDZENIE
Historia zna parę przypadków, gdy politycy tak polubili ostatnie miejsce na liście, że... nie rozstawali się z nim w kolejnych wyborach. Nawet gdy byli już posłami i niemal z automatu powinna im przysługiwać wyższa pozycja.
Takim prawdziwym "weteranem" ostatniego miejsca był poseł Artur Dunin z PO.
Jego pierwsze podejścia w wyborach parlamentarnych - w 1997, 2001 i 2005 r. - kończyły się niepowodzeniem. Mimo że w tych ostatnich startował z całkiem niezłego trzeciego miejsca w Sieradzu i do poselskiego mandatu zabrakło mu kilkuset głosów.
Przełom nastąpił dopiero w 2007 r. Dunin wystartował wtedy z ostatniego 24. miejsca na liście w Sieradzu i tym razem w końcu się udało - blisko 8 tys. głosów pozwoliło wejść do Sejmu.
Z tego samego ostatniego miejsca Dunin został posłem również w 2011 i 2015 r. Dopiero w wyborach w 2019 r. zamienił Sejm na Senat - bez problemu zdobywając mandat senatora z Łodzi. Teraz - w ramach paktu senackiego - stara się o reelekcję.
Bliski wyborczego "hat-tricka" z ostatniego miejsca był również Piotr Gadzinowski.
Wieloletni działacz SLD (kojarzony często z wystąpienia z mównicy sejmowej, gdy mówił o Hongkongu) do Sejmu wszedł już w 1997. Jednak koneserem ostatniego miejsca na liście został cztery lata później, gdy zdobył mandat z "38" w Warszawie, otrzymując ponad 10 tys. głosów.
Jeszcze lepszy wynik zrobił cztery lata później. Mimo degrengolady i wyborczej porażki SLD! Z "32" w Warszawie (partia nie zdołała nawet zebrać pełnej listy 38 kandydatów) zdobył ponad 11 tys. głosów.
Tę serię Gadzinowskiego przerwały dopiero wybory w 2007 r. Znów Warszawa, znów ostatnie miejsce na liście, znów ponad 10 tys. głosów... ale tym razem lewica (wtedy pod szyldem LiD) wyszarpała w stolicy jedynie dwa mandaty. Wzięli je Marek Borowski i Ryszard Kalisz.
Także bez powodzenia Gadzinowski próbował wrócić do Sejmu w 2011, 2015 i 2019 r. Za każdym razem z tego samego ostatniego miejsca w Warszawie. Kolejny raz spróbuje w tym roku - tym razem jednak, dla odmiany, z całkiem wysokiego piątego miejsca.
Miejsca na liście nie zmienia za to poseł Daniel Milewski z PiS. Na karcie wyborczej wyróżnia się nie tylko drugim imieniem George (urodził się w USA w rodzinie polskich emigrantów), ale właśnie również tym, że zwykle jest ostatni na liście w okręgu 18 (Siedlce).
Tylko raz nie był - w 2011 r. - i wtedy do Sejmu nie wszedł. Mimo niezłej kampanii, bo jego wynik (7,6 tys. głosów) i tak zdecydowanie wyróżniał się w środku listy PiS, ale do poselskiego mandatu zabrakło około tysiąca głosów.
Najwyraźniej Milewski potraktował to jako nauczkę na przyszłość i później co cztery lata za każdym razem startował z ostatniego miejsca: w 2015 r. zdobył 13,3 tys. głosów, w 2019 r. już ponad 40 tys. Strach pomyśleć, jaki wynik wykręci tym razem.
Z OSTATNIEGO JAKO KOALICJANT
Czy coś mówiłem, że wrócimy do Zbigniewa Ziobry i Jarosława Gowina? No to wracamy.
Do wyborów w 2015 r. prawica - choć formalnie pod szyldem PiS - poszła w szerszej formule. Jarosław Kaczyński przygarnął Porozumienie (partię Jarosława Gowina, którego drogi z PO się rozeszły) i Solidarną Polskę (partię Zbigniewa Ziobry, który kilka lat wcześniej dokonał w PiS rozłamu, ale "na swoim" nie dał rady).
Podpisana umowa o współpracy przewidywała nawet konkretne miejsca na listach wyborczych właśnie dla Gowina i Ziobry. Lider Porozumienia miał dostać ostatnie miejsce w Krakowie. Ziobro - ostatnie w Świętokrzyskiem albo start do Senatu w Nowym Sączu.
Ostatecznie obaj wystartowali do Sejmu i - choć z ostatnich miejsc mieli nieco pod górkę - skorzystali z tej szansy. Gowin zgarnął aż 43 tys. głosów. Zdecydowanie więcej, niż choćby Andrzej Adamczyk z "dwójki" i Ryszard Terlecki z "trójki".
Ziobro? Ten to w ogóle wymiótł - natrzaskał ponad 67 tys. głosów i jest to chyba rekordowy wynik z ostatniego miejsca w historii Polski. Liderka listy Anna Krupka nie miała nawet połowy z tego.
Jak wiemy, zarówno Gowin, jak i Ziobro zostali zaraz potem ważnymi członkami rządu.
Jednak już w wyborach w 2019 r. ich sytuacja była zgoła odmienna. Tym razem Ziobro dostał "jedynkę", za to Gowin znów kandydował z ostatniego, i tym razem jego wynik nie był już tak spektakularny - choć 15 tys. głosów nadal pozwoliło mu bezpiecznie wejść do Sejmu.
Ale w tamtych wyborach istotniejsze okazało się co innego. Liderzy obu partyjek sprzymierzonych z PiS najwyraźniej uznali, że start z tych niepozornych dalszych miejsc to model, który warto wypróbować na szerszą skalę.
I właśnie w taki sposób wprowadzili do Sejmu sporą gromadkę swoich ludzi:
Marcin Ociepa (Porozumienie) - nr 24 w Opolu - 16 tys. głosów
Michał Wypij (Porozumienie) - nr 20 w Olsztynie - 14 tys. głosów
Jan Kanthak (Solidarna Polska) - nr 30 w Lublinie - 12,8 tys. głosów
Marcin Warchoł (Solidarna Polska) - nr 30 w Rzeszowie - 28,5 tys. głosów
...plus jeszcze cała rzesza działaczy, którzy weszli co prawda nie z ostatniego, ale również z odległych miejsc na listach. Zrobili dobrą kampanię i przeskoczyli ustawionych wyżej ludzi z PiS. W efekcie Gowin i Ziobro zaraz po wyborach mieli po kilkanaście "szabel" potrzebnych Kaczyńskiemu do sejmowej większości.
Dalszy rozwój wydarzeń już znamy: Ziobro zaczął raz po raz "fikać", stawiać się premierowi Morawieckiemu i grozić zerwaniem rządowej koalicji. Z kolei opór Gowina mocno przyczynił się do zablokowania tzw. "kopertowych" wyborów prezydenckich.
Z OSTATNIEGO NA MEDIALNĄ GWIAZDĘ
Aż trudno uwierzyć, jak wielu medialnych polityków zaczynało sejmową karierę właśnie wchodząc do parlamentu z ostatniego miejsca.
Choćby wspomniany Michał Wypij, który na plakatach reklamował się hasłem "ostatni na liście - lider w działaniu", w okolicach kryzysu wokół wyborów "kopertowych" stał się jedną z najbardziej rozpoznawalnych twarzy Porozumienia.
Zresztą do dziś można go czasami zobaczyć w telewizji - zwykle jako recenzenta poczynań ekipy rządzącej (do której jeszcze jakiś czas temu sam należał). Mimo rozpadu Porozumienia ma szansę kontynuować sejmową karierę - dostał siódme miejsce na liście Koalicji Obywatelskiej.
Z pewnością kojarzycie też senatora Krzysztofa Brejzę (szef sztabu KO w wyborach 2019, gdy - jak wiele wskazuje - był podsłuchiwany Pegasusem). Karierę parlamentarną zaczynał w 2007 r. Oczywiście - a jakże - z ostatniego miejsca w okręgu 4 (Bydgoszcz) dostając tam 6,4 tys. głosów.
Cały wysyp medialnych twarzy, które weszły do Sejmu z ostatnich miejsc, mieliśmy w 2019 r. Poza wspomnianymi już "młodymi wilczkami" z Porozumienia i Solidarnej (obecnej już Suwerennej) Polski - skuteczny atak z końca stawki przypuścili wtedy m.in.:
- Franciszek Sterczewski (Koalicja Obywatelska) - nr 20 w Poznaniu - 25 tys. głosów
- Aleksandra Gajewska (Koalicja Obywatelska) - nr 40 w Warszawie - 10,2 tys. głosów
- Agnieszka Dziemianowicz-Bąk (Lewica) - nr 28 we Wrocławiu - 14,2 tys. głosów
Tak na marginesie - Dziemianowicz-Bąk reklamowała się wtedy hasłem "nowa nadzieja startuje ostatnia". Mimo wszystko nie podejrzewam, by Sławomir Mentzen i spółka przy niedawnej zmianie nazwy partii świadomie czerpali inspirację akurat od polityczki Lewicy ;)
Jak wiemy - Sterczewski szybko stał się jednym z bardziej ekscentrycznych posłów KO. Z kolei Gajewska i Dziemianowicz-Bąk należą do głównych kobiecych twarzy swoich formacji - w przypadku tej drugiej spekulowało się nawet o jej starcie w wyborach prezydenckich w 2020 r. (zresztą, jak przypuszczam, ADB prędzej czy później taką kandydatką będzie).
Jeszcze inny był przypadek Bartosza Arłukowicza, który w 2015 r. wystartował do Sejmu z samego końca listy PO w Szczecinie.
Z pozoru - zadziwiająca sprawa. Przecież nie był to żaden pionek, tylko minister zdrowia w rządzie PO-PSL niemal przez całą kadencję. Gdy Platforma w 2011 r. pozyskiwała go z SLD - był to głośny transfer zwieńczony "jedynką" dla Arłukowicza i zdobyciem ponad 100 tys. głosów.
Tymczasem cztery lata później - taka degradacja? Musimy sobie jednak uświadomić kontekst.
Wszystko działo się dość świeżo po tzw. aferze taśmowej. Jedną z wielu osób podsłuchanych w restauracji Sowa i Przyjaciele był właśnie minister Arłukowicz. Taki był zresztą oficjalny powód jego dymisji, choć ta nastąpiła dopiero w czerwcu 2015 r., niemal rok po wybuchu afery. Jednocześnie polecieli też minister skarbu Włodzimierz Karpiński i minister sportu Andrzej Biernat.
Ostatnie miejsce na liście dla Arłukowicza było więc swoistą "karą". Szybko okazało się jednak, że odpokutował, przynajmniej w oczach wyborców. Z "24" na liście zdobył ponad 20 tys. głosów. Niewiele zabrakło, by był to najlepszy wynik na liście, minimalnie lepszy okazał się Sławomir Nitras.
Jedno jest pewne - poselskie mandaty z ostatniego miejsca to przybierający na sile trend. To widać po prześledzeniu szczegółowych wyników wyborów. Jeszcze w 2001 czy 2005 r. takie przypadki zdarzały się naprawdę incydentalnie.
Mniej więcej od wyborów parlamentarnych w 2007 r. posłów wchodzących z ostatniego miejsca jest coraz więcej:
wybory 2007: z ostatniego miejsca weszło 9 kandydatów
wybory 2011: z ostatniego miejsca weszło 9 kandydatów
wybory 2015: z ostatniego miejsca weszło 12 kandydatów
wybory 2019: z ostatniego miejsca weszło 14 kandydatów
Zobaczymy, ilu będzie ich tym razem, i czy znajdzie się wśród nich Roman Giertych.
Spodobał Ci się ten tekst? Możesz go udostępnić: