Polub fanpage na FB

Poznań Spoza Kamery

Poznań Spoza Kamery

#polityka  #Poznań  #wybory  #samorząd  #inwestycje

Bałagan ze szczepieniami i bunt przedsiebiorców. Rząd PiS jeszcze nie rządzi tak silną ręką, jak się wydawało

#Poznań #PiS #Mateusz Morawiecki #Jarosław Kaczyński #Zjednoczona Prawica #rząd #sanepid #zakazy

SEWERYN LIPOŃSKI
25 stycznia 2021

Restauratorzy jawnie otwierają lokale mimo zakazów. Przychodnie zapisują na szczepienia na tzw. zeszyt jeszcze przed oficjalną rejestracją. Najnowsze wydarzenia pokazują, że Jarosław Kaczyński i spółka - mimo autokratycznych zapędów - w pewnych obszarach są po prostu bezsilni.

Już od paru tygodni niektóre lokale gastronomiczne na nowo przyjmują klientów. Zaczęło się od gospody U Trzech Braci w Cieszynie. Zaraz potem były kolejne, m.in. Smaczne Jadło w Nowym Tomyślu, z której otwarcia trafiło do internetu całe nagranie.



Trend dotarł już do Poznania. Miniony tydzień przyniósł otwarcie restauracji Szczaw i Mirabelki na Piątkowie, na nowo ruszyły trzy lokale w City Parku, jest też kilka przy Starym Rynku, które oficjalnie udostępniają przestrzeń coworkingową i zapewniają catering.

Co istotne - wszystkie wymienione lokale robią to jawnie i przy podniesionej kurtynie. Mimo rządowego zakazu. Trudno tu mówić o jakimś "podziemiu". To raczej jawne nieposłuszeństwo.

- Mieliśmy do wyboru: albo zamykamy się z końcem stycznia, albo otwieramy się nie patrząc na jakieś ewentualne konsekwencje - powiedział nam szef wspomnianej restauracji na Piątkowie.

Zresztą już na początku epidemii mniej więcej to samo słyszałem m.in. od fryzjerki i kosmetyczki, które musiały zamknąć swój zakład na Wildzie i głośno zastanawiały się, do kiedy wystarczy im pieniędzy na jedzenie.

To zatem nie jest kwestia żadnej przekory czy złośliwej antyrządowej postawy. To jest obawa o przeżycie, strach przed bankructwem, a w najgorszym scenariuszu - przed wylądowaniem na ulicy.



Sanepid niby robi kontrole i może nakładać wysokie kary. Jednak w praktyce już wiadomo, że sądy seryjnie te kary uwalają, bo wadliwa okazała się podstawa prawna lockdownu - zwykłe rozporządzenie zamiast ustawy.

Premier Mateusz Morawiecki, zapytany o bunt przedsiębiorców, postraszył karami. Ale dał też do zrozumienia, że rząd jest gotów dać zielone światło, jeśli tylko uda się wypracować pewne zasady. To może nastąpić jeszcze w lutym.

Rządzący wyraźnie się wystraszyli. Zobaczyli, że sytuacja wymyka im się spod kontroli, a ludzie postawieni pod ścianą przestali się bać. To wszystko również efekty niekonsekwencji samego rządu i jego różnych chaotycznych kroków w obliczu epidemii.

Zapomnieli policzyć popyt na szczepionki



Szereg tych niekonsekwencji, zaczynając od lekceważenia wirusa, a kończąc na nieprzygotowaniu służby zdrowia na jesienną falę, wypisał nie tak dawno Andrzej Stankiewicz z Onetu. Jego tekst to tak naprawdę obszerna lista poważnych zaniechań i błędów ekipy rządzącej.

Najnowsza sprawa, jaką dziś można by do tej listy dorzucić, to szczepienia na covid.

Zapowiedzi brzmiały pięknie. Zaczynamy 15 stycznia rejestracją ludzi 80+, tydzień później grafik dopełnimy ludźmi 70+, i od 25 stycznia jedziemy ze szczepieniem jednych oraz drugich zgodnie z ustalonymi terminami.

Tyle że ktoś zapomniał wziąć pod uwagę kilka ważnych liczb.

Szef kancelarii premiera Michał Dworczyk, który jest zarazem pełnomocnikiem rządu ds. szczepień, zapowiadał w zeszłym tygodniu, że do końca marca rząd zakłada zaszczepienie (i to dopiero pierwszą dawką) 3 mln ludzi.

Jednocześnie Dworczyk pokazywał na slajdach, że samych seniorów 80+ jest w Polsce 1,7 mln, a seniorów w wieku 70-79 lat - kolejnych 2,9 mln. To razem 4,6 mln ludzi.



Załóżmy nawet, że nie wszyscy z tej grupy będą chcieli się zaszczepić, bo według najnowszego sondażu CBOS na szczepienie wybiera się 74 proc. z grupy wiekowej 65+.

Czyli możemy śmiało założyć, że z grupy 70+ jest to 74 proc. ze wspomnianych 4,6 mln = 3,4 mln ludzi. To wciąż więcej niż zaplanowane przez rząd 3 mln zaszczepionych do końca kwartału.

Jaki z tego wniosek? Już przed startem rejestracji było jasne, że nawet z grupy 70+ nie uda się zapisać chętnych na szczepienie tak, aby wszyscy dostali termin do końca marca.

Jeszcze lepiej widać to w nieco mniejszej skali. Weźmy przykład Poznania.

Z rządowej listy wynika, że w mieście jest 89 punktów szczepień na covid (choć niektóre wpisy się dublują), które - jak wiadomo - na razie dostają po 30 dawek szczepionki tygodniowo.

To daje łącznie możliwość zaszczepienia niespełna 2,7 tys. ludzi na tydzień. No, zaokrąglijmy to do 3 tys. tygodniowo, bo kilka punktów - typu MTP czy szpital Raszei - dostają tych szczepionek dużo więcej niż reszta.

Jeśli więc w Poznaniu będziemy szczepić w tempie 3 tys. osób tygodniowo - to do końca marca zaszczepimy 30 tys. ludzi. I zapewne mniej więcej tyle było dostępnych terminów w całym mieście.

Tymczasem, jak można sprawdzić w danych statystycznych, samych seniorów 80+ jest w Poznaniu 28 tysięcy. Mieszkańcy w wieku 70-79 lat to następne 44 tysiące.

Mamy więc w sumie ponad 70 tys. chętnych (no, powiedzmy, że nieco ponad 50 tys., skoro część nie chce się szczepić) i około 30 tys. terminów. To się po prostu nie mogło udać.



Zaraz powiecie, że nie trzeba w mieście, że można pod Poznaniem... Tak - tylko tam też mieszkają starsi ludzie. Tam również wolne terminy szybko się skończyły.

To dlatego w piątek oglądaliśmy obrazki zdenerwowanych seniorów, biegających od przychodni do przychodni, czy próbujących dodzwonić się na infolinię. Praktycznie wszędzie słyszeli to samo: wolnych terminów brak.

Terminów nie ma nie tylko dlatego, że w większości zajęli je 80-latkowie, ale również dlatego, że przychodnie zapisywały już przed oficjalnym rozpoczęciem rejestracji. Na tzw. zeszyt. Tak było z 80-latkami i później z 70-latkami. To była tajemnica poliszynela.

A przecież to dopiero wierzchołek góry lodowej tzw. grupy 1, do której zaliczają się jeszcze młodsi seniorzy w wieku 60-69 lat, ludzie z przewlekłymi chorobami, nauczyciele. Ta cała grupa liczy około 10 mln osób. Co się będzie działo, gdy przyjdzie na nich kolej?...

Można było to rozegrać inaczej. Zacząć zapisywać i szczepić tylko grupę 80+, zobaczyć, do kiedy pozajmowali terminy. Dopiero potem ruszyć z rejestracją ludzi - powiedzmy - 75+. Zabronić zapisów "na zeszyt". Tak aby uniknąć sytuacji, gdy rzuca się więcej chętnych, niż jest dostępnych terminów.

Tyle że rząd nie zdołał nawet przypilnować, by w szczepieniach stosunkowo nielicznej grupy 0 faktycznie brała udział wyłącznie grupa 0, i mieliśmy narodową aferę z VIP-ami zaszczepionymi poza kolejnością.

Zarządzanie przez strach i szykany



Chaos z zapisami na szczepienia oraz przedsiębiorcy jawnie łamiący epidemiczne zakazy pokazują jeszcze coś innego. Zdecydowanie ważniejszego. I w zasadzie o tym miał być ten tekst.

Sprawy te pokazują, że rządy Zjednoczonej Prawicy jeszcze nie są rządami tak silnej ręki, jak mogło się wydawać. Ta władza na wiele rzeczy wpływu nadal nie ma - choć pewnie bardzo by chciała.

Szef PiS Jarosław Kaczyński i reszta ekipy "dobrej zmiany" od ponad pięciu lat starają się przecież uzależnić od siebie lub zmarginalizować wszelkie instytucje, organizacje itd., które mogłyby im potencjalnie przeszkadzać w rządzeniu i wprowadzaniu różnych zachcianek.

Tak było na dzień dobry z Trybunałem Konstytucyjnym. Tak było później z innymi ośrodkami, które teoretycznie powinny zachować przynajmniej pewną niezależność od rządzących, ale obecnie z tą niezależnością nie mają wiele wspólnego.

Zobaczcie, co zrobiono z policją, która pacyfikuje - chwilami dość brutalnie - dziwnym trafem głównie demonstracje nieprzychylne władzy. Zobaczcie, co zrobiono z mediami publicznymi teraz już państwowymi. Zobaczcie, co zrobiono z prokuraturą.

Tak się składa, że w ostatnich dniach głośno o "delegacjach", w jakie wysłano kilku prokuratorów.

Taka prok. Ewa Wrzosek z Warszawy, której w zeszłym roku nie pozwolono przeprowadzić śledztwa dot. niedoszłych wyborów 10 maja, niemal z dnia na dzień musi się przenieść do Śremu. Jak szybko wyliczono - 312 km od domu.


Tu znów dziwny zbieg okoliczności - te "delegacje" spotkały tylko prokuratorów niezbyt lubianych przez obecną władzę. Jednocześnie próbuje się wciskać kit, że prokuratura w Śremie ma takie braki kadrowe, że potrzebuje akurat prokuratora aż ze stolicy.

Dodajmy, że prok. Wrzosek ma dwójkę dzieci, które zostawia w Warszawie. Dotąd opiekowała się też matką w starszym wieku. To wszystko dzieje się w środku epidemii - gdy właśnie starsi ludzie są w szczególnym niebezpieczeństwie.

(Tak na marginesie, za te perfidne kroki odpowiada władza, która rodzinę ma wypisaną na sztandarach. Prezydent Andrzej Duda, który w kampanii słowo "rodzina" odmieniał przez wszystkie przypadki, teraz wzrusza ramionami i mówi, że jak się nie podoba pracować z dala od bliskich, to zawsze można zmienić robotę...)

To moim zdaniem jedna z najbardziej obrzydliwych rzeczy zrobionych przez rządzących przez ostatnich pięć lat.

To już nie jest zwykła złośliwa degradacja w pracy. Zdaje się, że rozdzielanie rodzin i rujnowanie ludziom prywatnego życia w ramach politycznych represji jest praktyką znaną gdzieś na wschód od Polski, a nie w dojrzałych demokracjach.

Ta władza coraz bardziej próbuje rządzić i zmuszać ludzi do posłuszeństwa przez strach i szykany.

Dziś zsyła się do pracy setki kilometrów od domu niepokornych prokuratorów. Jutro mogą to być szeregowi pracownicy urzędów, którzy czymś podpadną, a pojutrze - np. dziennikarze "Głosu Wielkopolskiego" czy innych gazet z grupy Polska Press, przejętych przez Orlen prezesa Obajtka, którzy spróbują się zajmować tematami niewygodnymi dla władzy.

W wymarzonym państwie PiS nikt by nie podskoczył



Zgodnie z tą logiką również program szczepień na covid powinien działać jak w zegarku. Medycy właśnie ze strachu przed różnymi reperkusjami nie powinni zapisywać ludzi na żaden zeszyt, tylko ściśle trzymać się rządowych wytycznych.

Przedsiębiorcy musieliby dalej siedzieć cicho i odliczać dni do bankructwa. Gdyby ktoś mimo wszystko odważył się podskakiwać, to nie tylko przyłupano by mu wysoką karę, ale natychmiast by ją wyegzekwowano i pokazano to w TVP dla przestrogi.

Żaden sąd by tej kary nie uchylił. Sędziowie posłusznie odrzucaliby wszelkie skargi i odwołania - tak aby samemu nie narazić się na postępowanie dyscyplinarne i wyrzucenie z zawodu.

Tak właśnie byłoby - jak przypuszczam - w idealnym państwie według wizji Kaczyńskiego i spółki.

Teraz właśnie widzimy, jaką rolę odgrywają niezależne sądy, które PiS próbował i w zasadzie nadal próbuje upolitycznić.



To przecież właśnie w tym celu powołano rzeczników dyscyplinarnych. Do tego izbę dyscyplinarną w Sądzie Najwyższym, obsadzoną pośrednio przez rządzących, za pośrednictwem nowej Krajowej Rady Sądownictwa wybranej - z obejściem konstytucji - wyłącznie przez polityków.

Jeśli będziecie mnie przekonywać, że cały ten aparat stworzono, by ścigać sędziów kradnących ze sklepu kiełbasy czy wiertarki... No, sorry, pusty śmiech mnie ogarnia.

Tak się jakoś składa, że na razie ten aparat zajmuje się ściganiem takich sędziów jak Igor Tuleya, Wojciech Łączewski czy Sławomir Jęksa. Czyli takich, którzy podpadli rządzącym. To DOKŁADNIE taki sam mechanizm zastraszania jak przymusowe "delegacje" nieposłusznych prokuratorów.

Tu jednak docieramy do sedna sprawy. Co prawda w przypadku prokuratury cel został osiągnięty, bo wpływ rządzących jest taki, że różnym niewygodnym sprawom (np. wybory "pocztowe", dwie wieże Kaczyńskiego) ukręca się łeb...

...to już w przypadku sądów nie wypaliło. Politycy PiS nie docenili oporu sędziów. Nie przewidzieli chyba również, że w obronie niezależnych sądów będą się odbywać masowe demonstracje, które w pewnym momencie skłonią nawet prezydenta do zawetowania części zmian.

Dodatkowo akurat sędziowie sądów administracyjnych nie podlegają rzecznikom dyscyplinarnym wyznaczonym przez ministra Zbigniewa Ziobrę. To zapewne dodatkowy czynnik, który sprawia, że nie podporządkowują się oczekiwaniom rządowej administracji.

Zakaz i kary z sanepidu zgodne z prawem? No nie. Czyli uchylamy. Karę za karą. Pach, pach, pach.

Gdyby nawet coś im się nagle odwidziało, gdyby nawet kolejne sądy zmieniły linię orzeczniczą i zaczęły grzywny od sanepidu przyklepywać, to jest pozamiatane. Fala już ruszyła.

Niekonsekwencja i absurdy



Kolejni zdesperowani przedsiębiorcy będą olewać zakazy. Zobaczyli, że jest ich więcej, a groźby i kary tylko dodatkowo ich wkurzą i skłonią np. do następnych antyrządowych demonstracji.



Do tego doszło jeszcze jedno - narastający brak zaufania do nieprzewidywalnego państwa. Przypomnijcie sobie zamieszanie z nocą sylwestrową. Przypomnijcie sobie, jak premier zapowiadał, że przy obecnej skali zakażeń - poniżej 9,4 tys. dziennie - cały kraj będzie tzw. strefą żółtą i sklepy czy restauracje będą mogły działać, oczywiście z pewnymi ograniczeniami.

Zamiast tego w wielu branżach dalej mamy praktyczny lockdown. Oczywiście rząd nieustannie dosypuje pieniędzy na kolejne tarcze antykryzysowe, finansowe, branżowe itd.

Tyle że te tarcze, którymi rządzący tak lubią się chwalić (obejrzyjcie sobie czasem Wiadomości w TVP o 19.30 - tam są sami przedsiębiorcy zadowoleni z rządowej pomocy!), w rzeczywistości były nie dla wszystkich i nie zawsze wystarczające.

Do dziś strasznie bawi mnie przepis z pierwszej, kwietniowej tarczy, która przewidywała m.in. 2 tys. zł pomocy dla samozatrudnionych oraz pracujących na tzw. umowy cywilnoprawne. Tyle że w przypadku tych ostatnich wniosek musiał wysłać ich zleceniodawca.

To oznaczało, że jeśli ktoś zatrudniony na umowę zlecenie lub o dzieło już na początku lockdownu stracił robotę, to o pomoc ze strony państwa mógł się zwrócić - uwaga! - tylko za pośrednictwem... swojego byłego już szefa. Który właśnie go zwolnił.

Takich absurdów było więcej. Firmy, które przed rokiem dopiero rozkręcały działalność i siłą rzeczy znalazły się w najtrudniejszej sytuacji finansowej, nie mogły wykazać spadku dochodów rok do roku. Nie załapały się zatem na pomoc.

Najnowsza tarcza finansowa 2.0, do której trwa właśnie nabór wniosków, ostatecznie nie objęła m.in. taksówkarzy. Była wicepremier Jadwiga Emilewicz wyjaśniała ostatnio:

- Tarcze mają służyć pomocą przede wszystkim tym branżom, które nie mogą funkcjonować ze względu na ograniczenia, zostały po prostu administracyjnie zamknięte. Przewozy taksówkowe istnieją, są, działają.



Tak, tylko ta sama tarcza objęła za to np. przewoźników autokarowych, którym formalnie działalności też przecież nikt nie zakazywał.

Teraz mamy to co mamy. Przedsiębiorcy, bez oglądania się na zakazy, otwierają restauracje i inne lokale. Przychodnie bimbają sobie z rządowego harmonogramu i zapisują ludzi na szczepienia jeszcze przed oficjalnym rozpoczęciem rejestracji.

Z epidemią miałaby ciężko każda inna władza. Nie jest wcale powiedziane, że z tymi wyzwaniami lepiej poradziłby sobie rząd Platformy, Lewicy czy Hołowni. Na takich polach minowych jak służba zdrowia nawet w normalnych okolicznościach nietrudno się wyrżnąć.

Z tym że akurat TA władza mogła liczyć, że po wprowadzaniu rządów silnej ręki w różnych innych obszarach, również wśród medyków czy przedsiębiorców będzie w stanie wymusić posłuszeństwo.

Jeśli premierowi Morawieckiemu, prezesowi Kaczyńskiemu i spółce tak się wydawało, to ostatnie wydarzenia pokazują, że - no właśnie - tylko się wydawało.

Spodobał Ci się ten tekst? Możesz go udostępnić: