SEWERYN LIPOŃSKI
1 lutego 2011
Przeglądam dziś internet, i co widzę? Posłowie chcą monitorować internet. Pomysł może nie do końca nowy, bo zapowiadany – o ile mnie pamięć nie myli – już jakiś czas temu. Wtedy myślałem, że nic z tego nie wyjdzie. A jednak.
Podobno mamy do czynienia w internecie z „kipiącą nienawiścią” wobec konkretnych partii i polityków. Dlatego trzeba zaostrzyć prawo. A sprawą co bardziej wulgarnych internautów – zainteresować prokuraturę.
Idea nawet szczytna. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, kto ma ją realizować.
Parlamentarzyści próbują nam wmówić, że to w internecie – wśród zwykłych ludzi – rodzi się agresja i frustracja. Ni stąd, ni zowąd. Ot tak, po prostu. Żaden poseł oczywiście głośno nie przyzna, że tak naprawdę jest odwrotnie, bo przykład idzie z góry. I że słynne już zabójstwo w biurze PiS nie miałoby miejsca, gdyby wcześniej Kaczyński, Niesiołowski i spółka nie powiedzieli o parę słów za dużo.
Jeśli kogoś to nie przekonuje i nadal uważa, że politycy nic wspólnego z tą agresją nie mają… to jak wytłumaczyć fakt, że najwięcej bluzgów znajdziemy zawsze – zawsze! – pod newsami politycznymi? Wystarczy zerknąć codziennie rano na portale internetowe. Przykłady pierwsze z brzegu: jeden, drugi...
A to i tak nie wszystko, bo przecież najostrzejsze komentarze nie przechodzą przez moderację.
Sami politycy, rzecz jasna, na ogół się hamują. Albo przynajmniej próbują. Chociaż też nie zawsze. A już szczególnie, gdy nie wiedzą, że ktoś jeszcze ich słucha:
Warto przypomnieć, że nie tak dawno miała nawet powstać specjalna księga, upamiętniająca największe sejmowe awantury ostatnich lat. A stworzyć ją chcieli sami parlamentarzyści.
I to oni chcą dziś pilnować, żeby w internecie nie było agresji? Zacznijcie, panowie, od siebie.
Spodobał Ci się ten tekst? Możesz go udostępnić: