SEWERYN LIPOŃSKI
25 września 2013
Poznańscy radni przedłużyli tzw. promocję biletową do końca roku. I znów przy biernym oporze urzędników, którzy wyliczyli, że budżet miasta straci na tym 225 tys. zł.
Krótkie przypomnienie, o co chodzi z tą promocją biletową? Właściwie to nie promocja – tylko rekompensata za uciążliwe remonty w mieście. Tramwaje i autobusy przez objazdy jeżdżą dłużej, spóźniają się, czasem wypadają.
Dlatego w godzinach szczytu 15-minutowy bilet jest ważny 25 min. A półgodzinny – 45 min. Tak było przed Euro 2012. Tak jest i teraz. Co prawda remonty miały się dawno skończyć… ale jak wyszło, każdy widzi. W efekcie „promocję” trzeba non stop przedłużać.
Urzędnikom to nie w smak. W końcu pasażer jadący 25 min na bilecie za 2,80 zł zapłaci – co oczywiste – mniej, niż gdyby musiał kupić półgodzinny bilet za 3,60 zł. Tym razem w roli przeciwnika "promocji" wystąpił wiceprezydent Tomasz Kayser:
Z uwagi na sytuację finansową Miasta Poznania i skutki finansowe, jakie rodzi dla budżetu Miasta przyjęcie propozycji (75 000,00 zł brutto miesięcznie) negatywnie opiniuję przedmiotowy projekt uchwały
Wiceprezydent Poznania Tomasz Kayser
To żadna nowość. Wyliczanie coraz to różniejszych kwot, jakie rzekomo straci budżet miasta, jeśli w jakikolwiek sposób pójdzie na rękę pasażerom, stało się już niemal znakiem rozpoznawczym Zarządu Transportu Miejskiego.
Puszczeniu autobusu do Term Maltańskich miało więc kosztować 66 tys. zł rocznie. Wprowadzenie biletów semestralnych, którymi dziś miasto bardzo się chwali – 2,4 mln zł.
Za to z ul. Folwarczną było na odwrót! Gdy mieszkańcy wyliczyli, ile można by zaoszczędzić, skracając linie autobusowe do Franowa zamiast na Śródkę czy rondo Rataje – ZTM uznał, że to „tylko” kilkaset tysięcy złotych. I że to w sumie nie tak dużo. Radny Michał Grześ ironizował nawet, że urzędnicy manipulują tymi szacunkami, tak żeby uwalić wszelkie inicjatywy i pomysły.
Podsumowując: miasto najwyraźniej chciałoby zarabiać na biletach miliony, jednocześnie nie wydając na samą komunikację ani złotówki.
Komunikacja miejska jak lokata bankowa
Mam wrażenie, że przy – nie ukrywajmy – napiętym budżecie urzędnicy zaczynają traktować komunikację miejską jak piąte koło u wozu. I że gdyby tylko się dało, to najchętniej nie wypuszczaliby na ulice żadnego tramwaju ani autobusu. O ile życie byłoby prostsze!
A tak – to trzeba płacić za uruchamianie pojazdów, utrzymywać je, płacić kierowcom, szukać pieniędzy na jakieś niespodziewane remonty torów (czytaj: most Teatralny)… I jeszcze ci wstrętni pasażerowie narzekają. I mają czelność domagać się częstszych kursów.
To teraz zgadywanka. Co zakończyło się w Poznaniu w niedzielę? Brawo – Tydzień bez Samochodu. Poznaniacy przez cały tydzień mogli jeździć autobusami i tramwajami z dokumentami auta zamiast biletu. Cały tydzień! To ewenement (pozytywny) na skalę polską, a może i europejską.
Urzędnicy bardzo zaangażowali się w promowanie tej akcji. Przypomina mi się konferencja, na której o pomyśle opowiadali wiceprezydent Mirosław Kruszyński i dyrektor ZTM Bogusław Bajoński.
Znając praktykę ZTM czekałem, czy któryś z nich powie, ile na Tygodniu bez Samochodu straci budżet miasta. Nie doczekałem się. No to zapytałem samemu. Wiceprezydent Kruszyński bardzo pozytywnie zaskoczył mnie odpowiedzią:
Akcję kierujemy do osób, które na co dzień nie korzystają z komunikacji miejskiej. Dlatego trudno tu mówić o stratach. Liczymy, że raczej zyskamy nowych pasażerów
Wiceprezydent Poznania Mirosław Kruszyński
Nic, tylko pochwalić. Zresztą Tydzień bez Samochodu przyniósł efekty. Z dowodem rejestracyjnym jeździło aż 13 proc. wszystkich podróżnych. Czyli co ósmy pasażer. Oczywiście część z nich to ci, którzy na co dzień i tak jeżdżą, a mają auto i skorzystali z okazji, aby pojeździć za darmo (sam tak zrobiłem w poniedziałek przed urlopem). Ale mimo wszystko 13 proc. to i tak super wynik.
Jednak Tydzień bez Samochodu się skończył. I urzędnicy – mam nadzieję, że nieświadomie – zaczynają robić sporo, aby tych nowych pasażerów przegnać. Pal licho remont Teatralki. Kto choć raz słyszał zgrzyty tamtejszych zwrotnic – ten wie, że ten remont po prostu trzeba było przeprowadzić. Poza tym, jak już ostatnio pisałem, nowa trasa Pestki z tymczasowym przystankiem ratuje sytuację.
Ale jeśli ów nowy pasażer słyszy, że urzędnicy wyliczają sobie, ile pieniędzy na nim stracą… Ani się obejrzymy – a szybciutko znów ucieknie do własnego auta. Pamiętajmy: on na pewno ma to auto. W końcu podczas Tygodnia bez Samochodu pokazywał kontrolerom jego dokumenty. Fajnie było, pojeździł za darmo, ale nie zamierza być traktowany jak ktoś, kto przeszkadza.
Porównując Tydzień bez Samochodu i pierwszy tydzień po nim – władze miasta zachowują się dokładnie jak szefowie banków. Albo operatorzy telefonii komórkowej. Promocje, darmowe minuty czy lokaty na szokująco dobry procent są tylko dla nowych klientów. Tych, których już udało się zgarnąć, mamy raczej w d… .
Spodobał Ci się ten tekst? Możesz go udostępnić: