SEWERYN LIPOŃSKI
27 lipca 2013
Wydaje mi się, że nastąpił mały przełom w sprawie komunikacji na Naramowicach. Przedstawiciele rady osiedla i paru stowarzyszeń zaapelowali do władz miasta, aby coś wreszcie zrobić z dojazdem z Naramowic do centrum.
Uważamy, że to, co się dzieje na Naramowicach, to komunikacyjny skandal. Postanowiliśmy połączyć siły. Proponujemy, jak rozwiązać tę trudną sytuację
Adam Szabelski, przewodniczący rady osiedla Naramowice
W apelu społecznicy wymienili sześć punktów. Tak naprawdę można je jednak sprowadzić do czterech:
1) budowa tramwaju na Naramowice,
2) budowa ul. Nowej Naramowickiej i przebudowa skrzyżowania z Lechicką (na to ostatnie są pieniądze na ten rok),
3) uruchomienie pociągów po kolejowej obwodnicy Poznania wraz z budową nowych stacji,
4) przedłużenie Pestki na kampus Morasko.
Zatem – niby nic nowego. Nowa Naramowicka to już niemal miejscowa legenda. A i pomysł pociągów po kolejowej obwodnicy stowarzyszenie Projekt Poznań przedstawiało już kilka miesięcy temu.
Istotniejsze jest coś innego. Pierwszy raz jest to wspólny apel, pod którym podpisała się nie garstka mieszkańców z tej czy innej ulicy. Tylko kilka ważnych grup, z których My-Poznaniacy i Inwestycje dla Poznania są już znane w całym mieście. No i do tego rada osiedla – czyli reprezentacja mieszkańców.
Wszyscy wymienieni mówią jednym głosem. Nie usłyszymy więc np., że sprawa jest „trudna”, bo „jedni chcą tak, a drudzy inaczej”. Tak długo było m.in. z nocnym tramwajem na Rataje. Na Naramowicach podobnej sytuacji raczej nie będzie. Tu nie tylko mają wspólne postulaty, ale też wspólny cel nr 1. A jest nim wspomniana trasa tramwajowa.
Kiedyś przedmieścia. Dziś 15 tys. ludzi
Dojazd z Naramowic do śródmieścia to jedno z najbardziej rażących zaniedbań władz Poznania w ostatnich latach, które teraz odbija się czkawką.
Gdy miałem kilka lat i mieszkałem na os. Łokietka, mówiło się, że to praktycznie już nie Poznań, tylko przedmieścia. Gdy w 2003 r. się stamtąd wyprowadzałem – z dojazdem jeszcze nie było tak tragicznie. Z tym że wokół naprawdę sporo się już budowało.
Mieszkańcy z gorzkim uśmiechem mogą wspominać, że właśnie wtedy dostali jedną z ostatnich inwestycji w swojej okolicy. Drogowcy zamontowali światła na skrzyżowaniu Naramowickiej z Łużycką. No, później była jeszcze przebudowa Dzięgielowej.
Minęło 10 lat i dziś sytuacja wygląda tak, że Naramowice to żadne przedmieścia, tylko spora dzielnica. Dzień w dzień po siódmej rano na Naramowickiej jest korek. Nie taki na 200-300 metrów. Tylko taki, że należałoby go już liczyć raczej w kilometrach.
Sznur aut stoi nawet na bocznych uliczkach: Jasnej Roli, Bolka, Błażeja... Bo ludzie muszą jakoś dojechać spod bloku do Naramowickiej i tam liczyć, że ktoś łaskawie ich wpuści do głównego korka.
Kierowcy bywają tak zdesperowani, że do niedawna skracali sobie drogę przez… pole, dojeżdżając do wspomnianej Łużyckiej. Drogowcy postawili słupki i się skończyło. Ale korek od tego nie zniknął. Komunikacja miejska? Proszę bardzo, jest autobus. Nawet kilka linii. I jeden mały haczyk: one też stoją w tym korku…
Prezydent Ryszard Grobelny wie o tym jak mało kto. W końcu sam mieszka na Naramowicach.
Nowa ulica to... jeszcze większe korki?
Pomysły na rozwiązanie sprawy są dwa:
1) budowa ul. Nowej Naramowickiej (równoległej do dzisiejszej Naramowickiej - z tym że nieco bardziej na zachód),
2) budowa trasy tramwajowej na Naramowice.
O Nowej Naramowickiej mieszkańcy słyszą od lat. Długo uważano ją za lekarstwo, które całkowicie uzdrowi dojazd do centrum miasta. Jednak ostatnio pomysł, aby poprzestać TYLKO na budowie nowej ulicy, zbiera coraz większe cięgi.
(projekt Nowej Naramowickiej bez tramwaju, kliknij aby powiększyć / źródło: ZDM Poznań)
Jego przeciwnicy przywołują m.in. paradoks Downsa-Thomsona (im więcej dróg – tym więcej aut – tym jeszcze większe korki). Zresztą Nowa Naramowicka miałaby prowadzić tylko do skrzyżowania z Serbską. A co dalej? Zapchana Szelągowska?
Poza tym jak już budować nową ulicę za 200 mln zł - taki koszt szacują urzędnicy – to tylko z unijnym dofinansowaniem. Z tym może być problem. UE nie dołoży się do drogi, po której mają jeździć tylko auta, a która praktycznie donikąd nie prowadzi (czytaj: do żadnego większego miasta).
Co innego tramwaj. Ta inwestycja właściwie nie ma przeciwników. Wydawało się, że nawet władze miasta – wcześniej sceptycznie nastawione – w zeszłym roku przekonały się do tego pomysłu. Wiceprezydent Mirosław Kruszyński w jednej z rozmów przyznał mi, że widzi nawet więcej szans na budowę tramwaju na Naramowice niż na samą Nową Naramowicką.
Wydaje się, że w tej sytuacji łatwiej będzie nam uzyskać środki na tramwaj
Mirosław Kruszyński, wiceprezydent Poznania / źródło: "Gazeta Wyborcza Poznań", wypowiedź z września 2012 r.
Tramwaj na Naramowice znalazł się też na liście 10 priorytetów miasta na następne rozdanie unijnych pieniędzy.
Wszystko było więc na dobrej drodze. Aż tu nagle… Trolejbusy! Autobusy elektryczne! To pomysły, z którymi niespodziewanie wyskoczyli urzędnicy – jednocześnie zastrzegając, że być może tramwaj wcale nie jest odpowiednim rozwiązaniem. Natychmiast pojawiły się teorie, które w urzędzie pewnie nazwaliby spiskowymi. Że miasto pod przykrywką komunikacji miejskiej i buspasów chce zdobyć unijne pieniądze na Nową Naramowicką.
Niezależnie od tego – wariant z trolejbusami czy autobusami elektrycznymi wydaje się dość ryzykowny. Miasto musiałoby je przede wszystkim kupić. Pewnie kilkanaście sztuk, czyli kilkadziesiąt milionów złotych. Do tego budowa Nowej Naramowickiej. Na tyle szerokiej, żeby pomieściła buspasy – to dalsze 200-250 mln zł.
W sumie robi się nawet 300 mln zł. A zamiast szybkiego tramwaju mamy jazdę „na gumach”. Buspasem, to prawda, czyli niby niwelujemy efekt korków. Jednak na skrzyżowaniach tak do końca nie da się go uniknąć. Poza tym – znów mówimy tylko o rozwiązaniu do Serbskiej. A co dalej?...
Unia może się doczepić
Nie zapominajmy też o UE stawiającej na transport szynowy. Na poziomie regionalnym urzędnicy marszałka raczej nie uwalą inwestycji na Naramowicach. Jednak to będzie zapewne na tyle duży projekt, że przejdzie przez samą Komisję Europejską w Brukseli (dziś dotyczy to inwestycji droższych niż 50 mln euro).
Co będzie, jeśli unijni urzędnicy zaczną wtedy pytać: dlaczego trolejbus? dlaczego nie po szynach? a po co w ogóle taka szeroka ulica?... To nie fikcja. To już się zaczęło w sprawie wiaduktów nad nieistniejącą III ramą, które miasto wybudowało m.in. pod hasłem usprawnienia ruchu tramwajów, a ostatnio w dość karykaturalny sposób szuka dla nich uzasadnienia.
W tej sytuacji kombinowanie na Naramowicach z autobusami czy trolejbusami jest co najmniej kontrowersyjne. Optymalne byłoby oczywiście zbudowanie i Nowej Naramowickiej, i równoległej linii tramwajowej. Pytanie, czy nas na to stać.
Jestem przekonany, że już sam tramwaj znacząco poprawiłby sytuację. I wyraźnie odkorkowałby Naramowicką. Osobna kwestia to jego przebieg. Gdzie miałby się zaczynać? Gdzie miałby się kończyć? Tu wariantów i pomysłów jest sporo. Dlatego w najbliższych dniach poświęcę im osobny wpis.
Decyzje w sprawie Naramowic leżą w rękach miasta. Za chwilę poznamy detale unijnych programów na lata 2014-2020. Prezydent Grobelny z zastępcami muszą w końcu zadecydować: czy brnąć w pomysł z autobusami lub trolejbusami (to byłoby coś: inwestycja za 300 mln zł, na którą spora część mieszkańców kręci nosem!), czy jednak postawić na tramwaje.
Ostatni apel z Naramowic nie pozwala dłużej odwlekać tej decyzji w czasie.
Spodobał Ci się ten tekst? Możesz go udostępnić: