SEWERYN LIPOŃSKI
11 kwietnia 2010
Dopiero tragedia pokazała, że wcześniej w politycznych emocjach wszyscy zabrnęliśmy zdecydowanie za daleko.
Gdy wczoraj usłyszałem: „Kaczyński nie żyje, zginął w katastrofie lotniczej” – przypomniała mi się sprawa prezydenta Narutowicza. Czyli coś, co nasze pokolenie zna wyłącznie z podręczników historii i do tej pory wydawało się tylko odległą abstrakcją.
A gdy dowiedzieliśmy się, kto jeszcze był na pokładzie Tu-154M, stało się jasne, że to tragedia bez precedensu w dziejach Polski.
Przez cały weekend dużo powiedziano. Kondolencje składały pozostałe najważniejsze osoby w państwie. W oknach domów, bloków i kamienic zawisły flagi – więcej, niż w jakiekolwiek święto narodowe. Ludzie gromadzili się, zapalali znicze, składali kwiaty. Wszyscy podkreślali, że w takiej chwili wszelkie podziały stają się mało istotne. Że trzeba działać ponad nimi.
Najwyraźniej potrzeba było aż takiego dramatu, żebyśmy sobie to uświadomili. Od kilku lat Lech Kaczyński – podobnie zresztą jak wielu innych polityków, z różnych ugrupowań – był ostro atakowany przez inne osoby publiczne. I jawnie wyśmiewany przez zwykłych ludzi. Kpiliśmy nie tylko z jego wpadek i poglądów, ale nawet z niewyraźnej wymowy czy niskiego wzrostu. Pogardliwie mówiliśmy o nim „Kaczor”. W internecie rekordy popularności biły filmiki ośmieszające prezydenta.
I dopiero jego śmierć uświadamia nam, że za daleko to wszystko zaszło. Że padło wiele zbyt ostrych i niesprawiedliwych słów, które nigdy nie powinny zostać wypowiedziane.
Ciekawe na przykład, co czuje Radosław Sikorski, który jeszcze niedawno skandował: „Były prezydent Lech Kaczyński”. Ciekawe, co czują autorzy internetowego Muzeum IV RP, którzy w parodiowaniu polityków PiS-u nieraz posuwali się za daleko. (Po katastrofie serwis jest „chwilowo zamknięty”). To pytania, które mogłyby zostać zadane, gdyby nie powaga chwili.
Nie chodzi tu zresztą tylko o słowa, jakie padały pod adresem Lecha Kaczyńskiego, ale w ogóle – w całej naszej polityce. O kampanii prezydenckiej 2010 mówiło się, że będzie niezwykle brutalna. Mówiło się o szykowaniu „haków” i „kwitów”. Dopiero sobotnia tragedia pokazała nam, że zabrnęliśmy w tym wszystkim za daleko. My, wyborcy, też. Niezależnie od politycznych preferencji.
Przed nami smutny tydzień, pogrzeby, a potem – powrót do realiów. Również do polityki, która teraz będzie zapewne nieco inna niż w ostatnim czasie. Więcej ważenia słów, mniej emocji. Niestety, najwyraźniej trzeba było śmierci 96 osób z prezydentem na czele, by do tego doprowadzić.
Spodobał Ci się ten tekst? Możesz go udostępnić: