Polub fanpage na FB

Poznań Spoza Kamery

Poznań Spoza Kamery

#polityka  #Poznań  #wybory  #samorząd  #inwestycje

Prezydent Jacek Jaśkowiak jak kiedyś Ryszard Grobelny - próbuje łatać budżet miasta podwyżkami cen biletów

#Poznań #ZTM #MPK #Jacek Jaśkowiak #Ryszard Grobelny #bilety #budżet miasta #komunikacja miejska

SEWERYN LIPOŃSKI
16 listopada 2019

I stało się. Prezydent Jacek Jaśkowiak - po pięciu latach deklaracji o stawianiu na transport publiczny - zapowiada podwyżki cen biletów komunikacji miejskiej. Jego słowa brzmią dziś zupełnie inaczej niż to, co mówił w 2014 r., za to do złudzenia przypominają dawne argumenty Ryszarda Grobelnego.

Zacznijmy od tego, że sytuacja jest bezprecedensowa, bo po zmianach podatkowych - wprowadzonych przez rząd - do przyszłorocznego budżetu Poznania faktycznie wpłynie o 175 mln zł mniej niż wpłynęłoby bez tych zmian.

Spór o to, czy prezydent Jaśkowiak i jego ekipa słusznie oburzają się na ubytek tej kasy, trwa od paru miesięcy. Każda ze stron ma tu swoje racje. Wybaczcie, ale dziś nie będę się nad tym rozwodził, przedstawię je i przeanalizuję szczegółowo w osobnym wpisie.

Tak czy inaczej - w przyszłorocznym budżecie Poznania zrobiła się dziura (w stosunku do założeń) i trzeba ją jakoś załatać.

Prezydent sięga do kieszeni pasażerów



Prezydent Jacek Jaśkowiak już wcześniej dawał do zrozumienia, że takiej kwoty z dnia na dzień nie wyczaruje, więc będzie musiał ciąć praktycznie na wszystkim.

Jednak jego najnowsza zapowiedź dotycząca podwyżek cen biletów lekko mnie zszokowała. Ten sam Jaśkowiak tyle przecież mówił o zrównoważonym transporcie, o zachęcaniu ludzi do komunikacji miejskiej, o nadmiarze samochodów w mieście...

Tymczasem kiedy przyszło co do czego, szybko okazało się, że najłatwiej sięgnąć właśnie do kieszeni pasażerów MPK Poznań.

Chciałbym, aby podwyżka dla osób, które korzystają z komunikacji miejskiej w sposób pełen, czyli z biletów okresowych, była trochę niższa, natomiast wyższa dla osób, które korzystają z biletów w sposób okazjonalny

Prezydent Poznania Jacek Jaśkowiak / źródło: Radio Poznań



Zaznaczmy, że poza wspomnianym -175 mln zł w miejskiej kasie jest jeszcze parę innych argumentów, które taką decyzję po części mogą tłumaczyć:

- ceny biletów nie wzrastały od siedmiu lat, czyli od podwyżki ze stycznia 2013 r.

- Poznań dopłaca do komunikacji miejskiej najwięcej (w przeliczeniu na mieszkańca) z dużych polskich miast

- faktycznie dużo pieniędzy poszło w ostatnich latach na inwestycje w komunikację miejską

Oczywiście słyszymy, że wzrosną też ceny za parkowanie w strefie, ale... Moim zdaniem one akurat już dawno powinny być na wyższym poziomie.

Prezydent Grobelny przekonał radnych



Teraz cofnijmy się trochę w czasie. Jest jesień 2012 r., zadłużenie Poznania po gigantycznych inwestycjach przed Euro 2012 sięga 1,9 mld zł, a w dodatku wydatki na oświatę okazały się niedoszacowane o... 78 mln zł.

Miasto musi szukać oszczędności. I to dosłownie wszędzie. Próbuje zaoszczędzić nawet 500 tys. zł rocznie na oświetleniu, więc przez pewien czas na ulicach bywa ciemno, bo lampy zapalają się dopiero godzinę po zmierzchu.

Prezydent Ryszard Grobelny przekonuje radnych i mieszkańców do zaplanowanych już wcześniej podwyżek cen biletów. Cena sieciówki w styczniu 2013 r. ma wzrosnąć do 107 zł. Cena najtańszego biletu - do 2,80 zł.

Prezydent musi tych planów bronić, choć radni teoretycznie już je klepnęli, jednak trwa zbiórka podpisów pod propozycją zablokowania podwyżek. Zaangażowali się w nią m.in. społecznicy ze stowarzyszeń Projekt Poznań, My-Poznaniacy i Inwestycje dla Poznania.

ZOBACZ TAKŻE: Poznaniacy pokazali żółtą kartkę ZTM i MPK

Jakie argumenty ma Grobelny? Przypomina, że jedna podwyżka już była - od 1 czerwca 2012 r. - i jakoś nie spowodowała spadku liczby pasażerów. Przeciwnie, chwali się "rekordowym październikiem", gdy sprzedaż biletów była najwyższa od lat.

Później okaże się, że tak naprawdę żadnego rekordu nie było, tylko pracownicy Zarządu Transportu Miejskiego pomylili się przy zliczaniu danych. Ale wtedy będzie już dawno pozamiatane.

- Możemy oczywiście (teoretycznie) sprawić, że bilety będą za darmo. Kto jednak zapłaci rachunki za prąd i paliwo? Rachunki, które równoważone są wpływami ze sprzedaży biletów. Oczywiście my, z podatków, które płacimy. W obecnej sytuacji finansowej oznaczałoby to rezygnację z kolejnych projektów i zadań - argumentuje Grobelny na łamach "Głosu Wielkopolskiego".

Ups... Tu kiedyś było zamieszczone wideo, którego już nie ma w internecie :(



Prezydent Grobelny przekonuje radnych. Projekt zamrożenia cen biletów, pod którym podpisało się 16 tys. ludzi, przepada głosami Platformy Obywatelskiej i klubu prezydenckiego.

Z tym że też nie jednogłośnie. Przeciw podwyżkom cen biletów konsekwentnie głosował Maciej Przybylak z klubu prezydenckiego, Łukasz Mikuła z PO zaznaczył tylko swoją obecność i nie był ani "za", ani "przeciw", a wcześniej z Dominiką Król i Mariuszem Wiśniewskim proponowali odsunięcie podwyżki w czasie.

Później dochodzą kolejne sprawy, które dobitnie pokazują, że Grobelny - wbrew temu co sam twierdzi - bynajmniej nie stawia na komunikację miejską. To choćby słynna awantura wokół przejścia z przystanku na ul. Matyi na dworzec PKP.

Jaśkowiak za zbiorkomem



I właśnie w tym momencie na scenę wkracza Jacek Jaśkowiak. Jako dość, hmm, niespodziewany i szerzej nieznany kandydat PO na prezydenta Poznania przed wyborami jesienią 2014 r. prezentuje jednoznaczne poglądy i pomysły na komunikację w mieście.



Trudno się dziwić, że gdy Jaśkowiak wchodzi do II tury z Grobelnym, to murem stają za nim ruchy miejskie. W tym wielu społeczników, którzy zbierali wspomniane podpisy przeciw podwyżce cen biletów, czy urządzali happeningi przy dworcu PKP.

To, co wydawało się niemożliwe, staje się faktem. Ostatniego dnia listopada 2014 r. Jaśkowiak sensacyjnie zmiata Grobelnego ze stanowiska prezydenta.

Społecznicy wiążą z nim wielkie nadzieje. Tym bardziej, że Jaśkowiak swoim zastępcą właśnie do spraw transportu robi Macieja Wudarskiego, czyli właśnie ich człowieka ze stowarzyszenia Prawo do Miasta.

Nowy prezydent wzbudza sensację jeżdżąc rowerem do pracy czy na wywiad do Radia Merkury. Zapowiada błyskawiczną budowę przejścia przy dworcu PKP, tego, którego nie chciał zrobić Grobelny. Symbolicznie likwiduje parking na dziedzińcu urzędu miasta przy pl. Kolegiackim.

ZOBACZ TAKŻE: Prezydent Jaśkowiak. O czym NIE będziemy już musieli pisać? The best of Ryszard Grobelny & Co.

Pierwsze rysy na tym wizerunku pojawiają się już w banalnej - wydawałoby się - sprawie przejścia. Jest gotowe dopiero po roku, i to tylko przez pół jezdni, bo Jaśkowiak niczym Grobelny zaczyna przebąkiwać coś o bezpieczeństwie i o tym, że przejście jest potrzebne tylko na przystanek. Drugą połówkę zrobi dopiero dwa lata później.

Także jesienią 2015 r., czyli po roku rządzenia, Jaśkowiak podczas debaty w WTK nie potrafi podać dokładnych cen biletów komunikacji miejskiej. Z Wudarskim - pod naciskiem radnych PO - wycofują się ze zmian na ul. Grunwaldzkiej i ul. Głogowskiej. Zgadzają się skrócić zaplanowany buspas na Garbarach i Drodze Dębińskiej z 2 km do 400 m.

Z urzędu, w atmosferze skandalu, wzajemnych pretensji i oskarżeń wylewanych za pośrednictwem mediów, wylatuje oficer rowerowy. Którego Jaśkowiak wcześniej sam zapowiadał i zatrudnił.

Jego sztandarowy projekt, czyli trasa tramwajowa na Naramowice z towarzyszącą jej wąską ul. Nową Naramowicką, ostatecznie okazuje się szeroką dwupasmową arterią.

- Nie przewiduję korków, jest to po prostu obszar, gdzie należy zapewnić komfort dojazdu wszystkim użytkownikom. Zapewnianie możliwości dojazdu z punktu A do punktu B nie jest niczym złym - tłumaczy Jaśkowiak w rozmowie z "Gazetą Wyborczą".

Oczywiście temu wszystkiemu towarzyszyły też działania w drugą stronę, jak uspokajanie ruchu w centrum, wyłączanie świateł, porządkowanie parkowania, nowe tramwaje czy zaniedbane przez Grobelnego remonty torowisk.

Jednak - zgodzicie się chyba - w świetle przytoczonych wyżej historii zdecydowanie nie było to wszystko konsekwentne.

Jaśkowiak nie chciał być jak Łukaszenka



Teraz mamy prawdziwą wisienkę na torcie. Prezydent Jaśkowiak, który tak długo przedstawiał się pod względem komunikacji w kontrze do Grobelnego, tak samo jak on chce łatać dziurę w budżecie miasta podwyżkami cen biletów.

"Jeśli standard komunikacji miejskiej ma być utrzymany, bilety muszą być droższe" - podkreślili miejscy urzędnicy w informacji rozesłanej do mediów po wczorajszej prezentacji projektu budżetu.

To teraz przypomnijmy sobie wywiad z Jaśkowiakiem, który wspólnie z Tomkiem Cylką przeprowadziliśmy w "Gazecie Wyborczej" przed wyborami w 2014 r., czyli gdy Jaśkowiak był jeszcze tylko kandydatem na prezydenta.



Namawia pan też do promowania komunikacji miejskiej i rowerów. Jednak w Poznaniu mamy ponad 500 samochodów na tysiąc mieszkańców. Jak chce pan przekonać kierowców?

- Nie da się w jednakowym stopniu realizować potrzeb wszystkich. Trzeba ustalić priorytety. Dziś komfort komunikacji miejskiej w Poznaniu nie jest zły, ale musi być bardziej atrakcyjna cenowo. Przesiadka z samochodu musi się opłacać. (...)

Obniży pan ceny biletów?

- Na pewno chciałbym promować tych, którzy korzystają z komunikacji miejskiej regularnie, a nie raz na jakiś czas.

O takich okazjonalnych pasażerach w ogóle nie należy myśleć?

- Należy, ale tym bardziej trzeba myśleć o tych najbardziej lojalnych. To oni są najważniejsi.

To ile będzie kosztować dla nich sieciówka na miesiąc? Dziś to 99 zł.

- Nie chciałbym, żeby to prezydent, jak Aleksander Łukaszenka, dyktował: to będzie kosztować tyle, a to tyle. Konkretnych rozwiązań będę oczekiwał od urzędników zajmujących się transportem. Ważne, żebyśmy dążyli do celu, czyli żeby z komunikacji miejskiej korzystało coraz więcej osób.

To usłyszymy, ile ta sieciówka powinna kosztować, czy nie?

- Może np. obniżę jej cenę o 10 zł i zobaczymy, jak to się sprawdza. Zresztą cena to tylko jeden element. Duży wpływ ma też parkowanie, dojazd do szkoły itp.


No, no, no... Pamiętam, że mieliśmy duże problemy, aby z Jaśkowiaka na temat cen biletów wydusić jakąkolwiek deklarację. Jedno jest pewne. W kampanii wyborczej NIGDY nie wspominał o ich podniesieniu.

I trzeba Jaśkowiakowi oddać, że przez pięć lat jego rządów najważniejsze ceny praktycznie się nie zmieniły, a w 2015 r. była wręcz delikatna obniżka dotycząca przejazdów przystankowych z kartą PEKA.

Symboliczne znaczenie podwyżki



Teraz jednak, po pięciu latach, Jacek Jaśkowiak najwyraźniej zmienił zdanie. Postanowił być - trzymając się jego własnego porównania - jak Aleksander Łukaszenka. I podyktować: bilety ZTM mają być droższe.

Zapewne droższe symbolicznie. Jeszcze nie znamy konkretnych propozycji, ale nawet jeśli cena sieciówki pójdzie o 5 zł czy 10 zł w górę, to przecież nie spowoduje jakiegoś masowego exodusu z autobusów i tramwajów.

(Tu Tadeusz Zysk skwitowałby, że już i tak nie ma z nich kto rezygnować, bo przecież jego zdaniem wszyscy korzystają z samochodów, a tramwaje jeżdżą puste)

Zresztą miasto też nie zarobi na tej podwyżce nie wiadomo jakich kokosów. Z projektu budżetu wynika, że z biletów w całym przyszłym roku ma być 192,8 mln zł, czyli tylko o kilkanaście milionów więcej, niż w tym roku.

To ma wymiar symboliczny. Ceny biletów komunikacji miejskiej i to, czy prezydent je podnosi, zostawia na obecnym poziomie, czy może obniża, pokazuje po prostu jego priorytety oraz podejście do tematu transportu w mieście.

To oczywiście nie jest wyłącznie decyzja prezydenta. Zobaczymy, co na to miejscy radni, którzy - choć Koalicja Obywatelska ma większość 21 z 34 głosów - takie propozycje mogą zawsze odrzucić lub przynajmniej złagodzić.

Przykłady z czasów Grobelnego pokazują, że takie akty sprzeciwu już się zdarzały nawet w prezydenckim klubie, i że w tak drażliwym temacie nigdy nie można być pewnym wyników głosowania.

Na koniec jeszcze dwie ciekawostki. Zwróćmy uwagę, że wszystko dzieje się w czasie, gdy poseł Franciszek Sterczewski z Koalicji Obywatelskiej - tej samej, do której należy Jaśkowiak - zasłynął na cały kraj akcją #MakeZbiorkomGreatAgain.

Ciekawe, co Sterczewski sądzi o pomyśle Jaśkowiaka dotyczącym podniesienia cen biletów, i czy jego zdaniem to słuszny krok?

I druga rzecz. Jedną z inicjatorek zbiórki podpisów przeciw podwyżkom cen biletów jesienią 2012 r. była Klaudia Strzelecka, wówczas jeszcze pod panieńskim nazwiskiem Rajchel, dziś poznańska radna PiS.

Gdyby dziś Strzelecka spróbowała zrobić podobną akcję... zalatywałoby to wyjątkowym absurdem i populizmem. Zapowiadane przez Jaśkowiaka podwyżki cen biletów - było nie było - są skutkiem działań rządu PiS.

Politycy partii rządzącej (w tym sama Strzelecka) podkreślają, że dzięki obniżce podatków więcej kasy zostanie w kieszeni obywateli, zapominają jednak dodać, że ci sami obywatele za chwilę zapłacą więcej za różne usługi publiczne - i komunikacja publiczna pewnie nie będzie tu jedynym przykładem... - na które tych pieniędzy z podatków zwyczajnie zacznie brakować.

Spodobał Ci się ten tekst? Możesz go udostępnić: