Polub fanpage na FB

Poznań Spoza Kamery

Poznań Spoza Kamery

#polityka  #Poznań  #wybory  #samorząd  #inwestycje

Wybory 2019. Jak nie na pl. Kolegiacki - to może na Wiejską? Byli kandydaci na prezydenta Poznania chcą do parlamentu

#Wybory 2019 #Poznań #Sejm #Senat #Tadeusz Dziuba #Tadeusz Zysk #Jarosław Pucek #Katarzyna Kretkowska

SEWERYN LIPOŃSKI
8 września 2019

Do parlamentu kandyduje aż siedmioro polityków, których jakiś czas temu widzieliśmy w nieco innej kampanii, gdy walczyli o fotel prezydenta Poznania. Co ciekawe – nie wszyscy startują w samym mieście.

Już od dłuższego czasu wiadomo, że poznańskie listy w tym roku stoją kobietami, bo właśnie panie przewodzą trzem największym ugrupowaniom.

Jednak nie wszyscy dostrzegli jeszcze inną ciekawą kategorię. Jeszcze nigdy nie było w Poznaniu tylu polityków, którzy wybierają się do Sejmu czy do Senatu, podczas gdy jakiś czas temu nie udało im się skutecznie zawalczyć o pl. Kolegiacki.

Dwa podejścia Tadeusza Dziuby



Zacznijmy od kandydatów Prawa i Sprawiedliwości. Tak się bowiem składa, że właśnie tam wysyp kandydatów do parlamentu, którzy walczyli o prezydenturę Poznania, jest zdecydowanie największy.

Już na drugim miejscu listy PiS znajdujemy Tadeusza Dziubę. To do niedawna szef poznańskich struktur partii i – co istotne z punktu widzenia naszego zastawienia – jako jedyny z całej tej ferajny kandydował na prezydenta Poznania aż dwukrotnie.

Za pierwszym podejściem – w 2010 r. - szału zdecydowanie nie było. Mimo że Dziuba w swoim spocie wyborczym niczym Kasia Kowalska pytał „dlaczego nie?”, to już nawet jego niezbyt entuzjastyczny ton sugerował, by prędzej zapytać „dlaczego tak?”.



Wówczas Dziuba zdobył zaledwie 14,1 proc. głosów, zajął niby trzecie miejsce, ale w żaden sposób nie nawiązał walki z Ryszardem Grobelnym ani nawet z Grzegorzem Ganowiczem.

To był najgorszy wynik uzyskany w PiS w Poznaniu w ostatnich kilkunastu latach w jakichkolwiek wyborach. Jeśli wziąć pod uwagę, że te rezultaty partii Kaczyńskiego – na tle kraju – i tak są tutaj po prostu beznadziejne, to Dziuba z pewnością o wyborach 2010 wolałby zapomnieć.

Już lepiej poszło mu jesienią 2014 r. Mimo że teoretycznie była to swoista powtórka z rozrywki: znów trzecie miejsce, znów za plecami Grobelnego i kandydata PO, znów bez II tury.

Tym razem Tadeusz Dziuba ugrał jednak 19,5 proc. i do tej II tury wcale tak dużo nie brakowało. Do drugiego Jacka Jaśkowiaka stracił nieco ponad 3 tys. głosów. To jedna z tych niepozornych chwil, które potem okazały się przełomowe dla Poznania, o czym pisałem w zeszłym roku:

Podkreślmy: zaledwie 3 tys. głosów więcej dla kandydata PiS, a Jacka Jaśkowiaka nie byłoby w II turze wyborów, zaś Poznaniem prawdopodobnie do dziś rządziłby Ryszard Grobelny.

ZOBACZ CAŁY TEKST: Poznański efekt motyla, czyli 7 niepozornych zdarzeń, bez których wszystko w Poznaniu potoczyłoby się inaczej

Dodajmy jeszcze jedną rzecz. Kandydowanie na prezydenta Poznania zapewne w jakimś stopniu pomogło Dziubie wrócić do Sejmu. Kiedy startował w 2010 r., był na lekkim politycznym zakręcie, zasiadał jedynie w poznańskiej radzie miasta. Rok później znów został posłem i jest nim do dziś.

Tadeusz Zysk wymknął się spod kontroli



Zaraz po drugiej porażce Dziuba zapowiedział jednak, że to koniec jego starań o prezydencki fotel, i że w kolejnych wyborach już nie będzie kandydował. I słowa dotrzymał.

Zamiast Tadeusza Dziuby do walki o prezydenturę Poznania jesienią 2018 r. stanął więc inny z obecnych kandydatów PiS – Bartłomiej Wróblewski (no przykro mi, ale tak nie było, choć pan poseł bardzo sobie tego życzył i usilnie o to zabiegał…).

Tym kandydatem był Tadeusz Zysk – szef znanego wydawnictwa i psycholog społeczny. Miał być łagodną twarzą PiS w poznańskiej kampanii i przyciągnąć głosy poznaniaków nie do końca przekonanych do partii Jarosława Kaczyńskiego.

Ten z pozoru nieźle pomyślany eksperyment szybko wymknął się jednak spod kontroli.

Jako kandydat na prezydenta Zysk swoją sztandarową obietnicą uczynił budowę koszmarnie drogiego premetra (do dziś nie usłyszeliśmy, ile miałoby kosztować, choć niemal na każdej debacie takie pytanie Zyskowi zadawał Przemysław Hinc z Kukiz’15).

ZOBACZ TAKŻE: Wybory 2018. Premetro Tadeusza Zyska, fudżibana Japończyków i inne odjechane pomysły z ostatnich lat

Przekonywał, że tramwaje w Poznaniu jeżdżą puste (serio!), potrafił też zaprosić dziennikarzy do parku nad Wartą w sobotę rano i uzasadniać, że nowo otwarty plac zabaw jest niepotrzebny, skoro o tej porze nie bawią się tam dzieci.

Tak przaśnego kandydata na prezydenta jak Zysk wcześniej w Poznaniu nie było i chyba długo nie będzie. Jego wynik – 21,3 proc. - z pozoru nie był taki zły. Jednak nie pozwolił na doprowadzenie do II tury.

Ups... Tu kiedyś było zamieszczone wideo, którego już nie ma w internecie :(



Dodajmy, że Zysk akurat w kampanii parlamentarnej ma już pewne doświadczenie, bo wspomagał poznańską listę PiS już w 2015 r. Kandydował wówczas z siódmego miejsca. I mimo – wydawałoby się – całkiem znanego nazwiska zdobył tylko 2,6 tys. głosów.

Jego kandydatura z pewnością doda kolorytu tegorocznej kampanii. Już dało się to zaobserwować podczas jego dyskusji z Martą Mazurek na temat polskiej szkoły.

Ciszej nad tą konstytucją...



Myśleliście, że to już koniec, jeśli chodzi o listę PiS? Ależ gdzie tam. Kolejnego byłego kandydata na prezydenta Poznania znajdujemy na piętnastym miejscu.

To Wojciech Bratkowski, który kandydował na prezydenta Poznania jesienią zeszłego roku, i – przy całym szacunku do jego całkiem obszernego programu – dał się zapamiętać głównie z trzech rzeczy:

- z zapowiedzi, że jego głównym celem jest zmiana statutu Poznania, zupełnie jakby wszyscy mieszkańcy miasta żyli na co dzień zapisami tego statutu i rozmawiali o nim nawet w tramwajach

- z tyrady, jaką Bratkowski wygłosił wobec prezydenta Jacka Jaśkowiaka podczas debaty w WTK, nie szczędząc przy tym ostrych słów i doradzając mu „wizytę u specjalisty”

- z przepychanki z niedoszłym kandydatem na prezydenta Włodzimierzem Nowakiem o to, kto komu podebrał nazwę komitetu Poznań Od Nowa

Podczas zeszłorocznej kampanii Bratkowski lansował się na kandydata w pełni niezależnego. Społecznik, działacz rady osiedla na Strzeszynie, współzałożyciel stowarzyszenia My-Poznaniacy. Dystansował się od jakichkolwiek spraw związanych z wielką polityką.

Już wtedy można było mieć co do tej niezależności pewne wątpliwości. I zarazem przypuszczenia, że jednak Bratkowski jeśli nawet otwarcie nie popiera rządów PiS, to przynajmniej lekko z nimi sympatyzuje.

Po pierwsze - jedną z najczynniej wspierających go osób była Arleta Matuszewska. Szefowa stowarzyszenia My-Poznaniacy (tak, tak, ono cały czas istnieje!) sama ma na swoim koncie start z listy PiS do rady miasta w 2014 r.

Po drugie – zapytany podczas debaty o łamanie konstytucji przez rządzących Bratkowski nie chciał się do tego ustosunkować. - Nie jestem prawnikiem, nie potrafię ocenić – wykręcił się od odpowiedzi.

Teraz żadnych wątpliwości już nie ma. Wojciech Bratkowski kandyduje do Sejmu z listy PiS. To swoista ironia losu, że jeszcze w 2014 r. mówił o zwycięstwie Jacka Jaśkowiaka jako o „szansie na zmiany” w Poznaniu, teraz wiąże się z partią, która najbardziej Jaśkowiaka zwalcza.

Nisza Jarosława Pucka



Żadnych zahamowań, by krytykować delikty konstytucyjne w wykonaniu PiS i prezydenta Andrzeja Dudy, nie miał i nie ma za to jeszcze inny były kandydat na prezydenta Poznania.

Mowa oczywiście o Jarosławie Pucku. Grono kandydatów spod szyldu PiS zasilił nieco last minute – on akurat powalczy o miejsce w Senacie z pow. poznańskiego.

Ups... Tu kiedyś było zamieszczone wideo, którego już nie ma w internecie :(



- Polityka trochę też na tym polega, żeby zaskakiwać i robić rzeczy nieoczywiste – stwierdził Pucek, ogłaszając swój start na senatora.

Tą decyzją zaprzeczył jednak swoim ideałom sprzed zaledwie roku. Tak samo jak Wojciech Bratkowski podkreślał wtedy swoją niezależność i bezpartyjność, odcinał się od krajowej polityki, partiami politycznymi wręcz się brzydził (a przynajmniej tak dawał do zrozumienia).

Zdawał się przy tym idealnym kontrkandydatem dla Jacka Jaśkowiaka. Z jednej strony ostro krytykował jego rządy, z drugiej – nie szczędził gorzkich słów także politykom PiS.

Jego zwolennicy – i nie tylko! - wieszczyli mu II turę. Mówiło się, że ma szansę wstrzelić się w swoistą niszę, uwieść wyborców zawiedzionych Jaśkowiakiem w Poznaniu i niechętnych Kaczyńskiemu w kraju.

Jeśli tak się faktycznie stało… To ta nisza okazała się zaskakująco niewielka. Te 7,5 proc. uzyskane przez Pucka oczywiście nie było żadną klęską, ale też trudno było mówić o sukcesie, skoro nawet pierwsze sondaże dawały Puckowi lepszy wynik.

Teraz Jarosław Pucek niespodziewanie zgodził się kandydować do Senatu pod szyldem PiS. Zrywa w ten sposób ze swoją apartyjnością.

ZOBACZ TAKŻE: Wybory 2019. Jarosław Pucek traci bezpartyjną cnotę i pod szyldem PiS kandyduje na senatora

Mamy tu oczywiście korzystną dla Pucka narrację, że to PiS – po rezygnacji prof. Tomasza Jasińskiego – zaoferował mu kandydowanie, a Pucek się zgodził i nawet postawił jakieś warunki.

Nie zapominajmy jednak, że najwyraźniej Pucka i bez tego ciągnęło do parlamentu, mówiło się przecież o jego wstępnych rozmowach z… PSL.

Lider poznańskiej listy ludowców Wojciech Jankowiak stwierdził nawet – już po fakcie - w rozmowie z „Głosem Wielkopolskim”: - Z panem Jarosławem Puckiem nie było prowadzonych rozmów, to on wysyłał sygnały, że jest zainteresowany startem z listy PSL.

UPDATE: Już po publikacji tego wpisu sam Jarosław Pucek odniósł się do powyższego cytatu, stwierdzając na Facebooku, że Jankowiak "lekko przesadził" i że "to po prostu nieprawda".

Przełamanie AWK… czy kolejna porażka?



Dobra, dobra, wystarczy już tych kandydatów PiS. Idźmy dalej. Dwie byłe kandydatki na prezydenta Poznania znajdziemy na liście Lewicy. Która, przypomnijmy, formalnie będzie figurować jako Sojusz Lewicy Demokratycznej.

Zatem „dwójką” na poznańskiej liście Lewicy jest Anna Wachowska-Kucharska. Jej nazwisko dziennikarze, miejscy radni czy urzędnicy kojarzyli od lat, ale szerzej dała się poznać dopiero w 2014 r. kandydując na prezydenta Poznania.

Ups... Tu kiedyś było zamieszczone wideo, którego już nie ma w internecie :(



Z własnego komitetu i z własnych pieniędzy uzyskała wtedy 4,7 proc. głosów. Żadna porażka, ale też żaden wielki powód do dumy, zwłaszcza że społecznicy nie potrafili się wtedy porozumieć i poszli do wyborów podzieleni.

Jedną z głównych przyczyn tego osobnego startu były wtedy zresztą – podobno – właśnie ambicje prezydenckie AWK. Działacz Prawa do Miasta Lech Mergler mówił o tym później w rozmowie z „Wyborczą”:

- Anna miała swoje odrębne cele - zaistnieć w wyborczej debacie. Musiała zatem kandydować na prezydenta. Kiedy więc już wybraliśmy Macieja [Wudarskiego] jako naszego kandydata - wspólny start stał się nierealny. Ale do końca próbowaliśmy się porozumieć.

Zaznaczmy, że wyborcze doświadczenie Anna Wachowska-Kucharska ma jednak spore, choć… rzadko kiedy kończyło się to sukcesem.

Jasne, przez wiele lat z powodzeniem działała w radzie osiedla na Naramowicach, jednak nigdy nie udało się jej podskoczyć choćby o poziom wyżej. Zawsze miała potwornego pecha w wyborach do rady miasta:

Wybory 2010. Z listy komitetu My-Poznaniacy AWK dostaje 1054 głosy (4,1 proc. wszystkich głosów z całego okręgu) i nie wchodzi do rady.

Wybory 2014. Z listy własnego komitetu AWK dostaje 1125 głosów (4,7 proc. wszystkich głosów z całego okręgu) i nie wchodzi do rady.

Wybory 2018. Z listy komitetu Lewica AWK dostaje 2464 głosów (to już 5,4 proc. wszystkich głosów z okręgu!) i nie wchodzi do rady.


Do Sejmu też już startowała. Przed czterema laty ugrała 4 tys. głosów jako „dwójka” na liście Partii Razem.

Teraz do wyborów przystępuje jednak tuż po swoistym hattricku porażek. Zaczęło się od pechowo przegranych wyborów do rady miasta, później przyszła niespodziewana klęska w wyborach do rady osiedla, wreszcie nic nie zdziałała w eurowyborach jako kandydatka Lewicy Razem.

Tym razem AWK wystartuje z silnego komitetu. Zobaczymy, ile zostało w niej z naprawdę dużego potencjału wyborczego, który zdawała się mieć uzyskując aż 13 proc. (!) w prezydenckim sondażu „Wyborczej” jesienią 2013 r.

Dawno, dawno temu, czyli Kretkowska i Tomczak kontra Grobelny



Zaraz za plecami AWK na liście Lewicy jest Katarzyna Kretkowska. Możecie nie kojarzyć… ale ona też swego czasu kandydowała na prezydenta Poznania!

To było jesienią 2006 r. Jeszcze nie tak długo po upadku rządu Leszka Millera, a nawet po aferach Rywina czy starachowickiej, które ten upadek spowodowały. Z pewnością nie były to najlepsze czasy dla lewicy.

Z pozoru mógłby o tym świadczyć także wynik Kretkowskiej. Jak na lewicową kandydatkę w Poznaniu, wieloletnią radną, która przez pewien czas zasiadała nawet w zarządzie miasta - 4,5 proc. było wynikiem wręcz beznadziejnym.

Z tym że Kretkowska startowała wówczas jako kandydatka niezależna. Kandydatem lewicowej koalicji był bowiem były wojewoda Andrzej Nowakowski, który notabene zrobił wynik niemal identyczny jak Kretkowska, bo uzyskał 4,6 tys. proc. Wyprzedził ją dokładnie o… 224 głosy.

Tamte wybory doskonale powinien też pamiętać Jacek Tomczak. Wówczas jeden z czołowych poznańskich polityków PiS – który dziś kandyduje do Sejmu z listy PSL Koalicji Polskiej w Koninie.

Sytuacja w kraju była wtedy specyficzna. Partia Jarosława Kaczyńskiego rządziła, czy raczej próbowała rządzić, tworząc a to rząd mniejszościowy, a to zawiązując pakt stabilizacyjny z Samoobroną i Ligą Polskich Rodzin, czy wreszcie tworząc z nimi formalną koalicję.

Jeszcze w wyborach parlamentarnych w 2005 r. PiS zdobył w Poznaniu 25,5 proc. Całkiem nieźle, porównywalnie z tym, co ugrał w całym kraju. Dopiero potem notowania partii zaczęły tu lecieć na łeb, na szyję.

Zupełnie inna sprawa, że tamte wybory były starciem dwojga naprawdę silnych kandydatów. Prezydent Ryszard Grobelny dopiero – jak się potem okazało – na półmetku swojej długiej prezydenckiej przygody.

I Maria Pasło-Wiśniewska, posłanka PO i była szefowa banku Pekao, która postraszyła Grobelnego bardzo dobrym wynikiem w I turze. Tomczak został wyraźnie za tą dwójką, zdobywając 19,5 proc. głosów, a więc praktycznie tyle samo, co Tadeusz Dziuba osiem lat później.

Dodajmy małą ciekawostkę. Po latach drogi Kretkowskiej i Tomczaka skrzyżowały się podczas wyborów do Sejmu w 2015 r.

Wówczas Kretkowska z całą listą Zjednoczonej Lewicy zrobili w okręgu poznańskim na tyle dobry wynik, że Kretkowska zostałaby posłanką, gdyby nie jeden mały szczegół. Konkretnie taki, że w całym kraju koalicja lewicy nie przekroczyła progu wyborczego.

Komu więc przypadł ów mandat Kretkowskiej? No cóż... właśnie Jackowi Tomczakowi, który z dość odległego miejsca zrobił piąty wynik na liście Platformy Obywatelskiej (a to ona przechwyciła mandat, którego nie mogła wziąć w Poznaniu lewica), i dzięki potknięciu lewicy znów został posłem.

Próżno szukać Hinca i obu Grobelnych



To jeszcze na koniec parę słów o tych, którzy do parlamentu się nie wybierają, choć… teoretycznie można by się u nich takiej chęci dopatrywać.

Prezydent Jacek Jaśkowiak – zgodnie z deklaracją wygłoszoną już w czerwcu – wśród kandydatów się nie znalazł. Zresztą, jak już tutaj pisałem, jego start w obecnej sytuacji byłby właściwie bez sensu.

Jednak nazwisko Jaśkowiak pojawiło się na poznańskiej liście Koalicji Obywatelskiej, i to na samym jej szczycie, za sprawą jego żony byłej żony Joanny.

ZOBACZ TAKŻE: Wybory 2019. A to ci psikus! Jaśkowiak jednak liderem listy Koalicji Obywatelskiej, ale nie Jacek, tylko Joanna

Jak już jesteśmy przy rodzinnych konotacjach… Pierwszym kandydatem PiS na prezydenta Poznania w 2002 r. był Marcin Libicki. Późniejszy europoseł z czynnej polityki wycofał się już praktycznie dekadę temu.

Jego tradycje kontynuuje jednak syn, Jan Filip Libicki, który przebył drogę niemal identyczną jak Jacek Tomczak. Czyli po odejściu z PiS, krótkim epizodzie z PJN i znacznie dłuższej przygodzie z PO, zakotwiczył w PSL.

I to z ramienia PSL – a właściwie całej opozycji w ramach tzw. paktu senackiego – jest teraz kandydatem do Senatu w okręgu obejmującym m.in. Wolsztyn, Szamotuły i Oborniki. Dodatkowym smaczkiem jest fakt, że jego silną pozycję doceniła też PO, z którą rozstawał się przecież w – hmm – nie najlepszych okolicznościach.

Zastanawiałem się, czy na start z którejkolwiek listy zdecyduje się Przemysław Hinc, który jeszcze przed rokiem kandydował na prezydenta Poznania pod szyldem Kukiz’15. Cztery lata temu był też kandydatem Kukiz’15 do Sejmu.

Jednak wygląda na to, że w obecnej sytuacji Hincowi nie po drodze ani z Kukiz’15 po dealu z PSL, ani z Konfederacją, ani z żadnym innym ugrupowaniem.

„Znowu nie ma na kogo głosować i trzeba będzie wybierać między Scyllą a Charybdą” - skwitował w komentarzu, który napisał pod tekstem na portalu TenPoznan.pl o jednym z przedwyborczych sondaży.

Do parlamentu nie wybiera się również Ryszard Grobelny. Były prezydent Poznania uaktywnił się jesienią zeszłego roku, gdy wspierał kampanię Jarosława Pucka, teraz jednak próżno szukać go na jakiejkolwiek liście.

Zresztą gdy rozmawiałem z nim krótko w czerwcu, to dawał do zrozumienia, że nie ciągnie go z powrotem do polityki. Tu warto przypomnieć, że gdy Grobelny był jeszcze prezydentem Poznania, to PO swego czasu próbowała go „przekupić”, by zrezygnował ze startu w wyborach 2014.

I wtedy w grę wchodziło m.in. zaoferowanie mu startu pod szyldem Platformy właśnie do parlamentu. Z tych pomysłów nic ostatecznie nie wyszło, Grobelny ostatecznie stanowisko stracił bez niczyjej „pomocy”, a o propozycjach Platformy w rozmowie z „Rzeczpospolitą” mówił tak: - Jedyną propozycją, jaką miałem ze strony PO, było wycofanie się ze startu.

Aha! Jeszcze jedno. Wśród tegorocznych kandydatów do parlamentu nie znajdziemy też Bogdana Grobelnego. To jegomość, który w 2014 r. kandydował jednocześnie na prezydenta Poznania i na radnego… Szczecina, i właśnie ze Szczecina próbował w przeszłości – w 2005 i 2011 r. - dostać się do Sejmu. Tym razem na start się nie zdecydował.

Spodobał Ci się ten tekst? Możesz go udostępnić: