Polub fanpage na FB

Poznań Spoza Kamery

Poznań Spoza Kamery

#polityka  #Poznań  #wybory  #samorząd  #inwestycje

Rowerzyści w Poznaniu mają dość. Zaczęło się szukanie i wskazywanie winnych...

#Poznań #rowery #rowerzyści #policja #Poznański Rower Miejski #Józef Klimczewski #ZDM

SEWERYN LIPOŃSKI
21 kwietnia 2014

Mamy w Poznaniu poważny problem z rowerami. Celowo nie piszę, że z rowerzystami, bo w tej sprawie wszyscy – kierowcy, rowerzyści, także piesi – mamy sporo na sumieniu.



Do tematu „rowerowego” przymierzałem się od dobrych paru tygodni. Czyli odkąd zrobiło się cieplej, a na ulicach zaroiło się właśnie od rowerzystów jeżdżących do pracy, szkoły, czy choćby dla zdrowia.

Bomba wybuchła w minionym tygodniu. Zdetonowało ją stowarzyszenie Prawo do Miasta, którego przedstawiciele napisali list otwarty do naczelnika poznańskiej drogówki Józefa Klimczewskiego.

Ubolewamy, że rowerzyści niekiedy nie przestrzegają niektórych przepisów (...) ale zwykle zasadnie chronią w ten sposób życie, bo nie mają innego wyjścia

Maciej Wudarski, Dorota Bonk-Hammermeister / Stowarzyszenie Prawo do Miasta



Cały list do przeczytania tutaj. Długi, ale bardzo ciekawy. Pozwolę sobie zacytować jeszcze kilka istotniejszych fragmentów:

Jazda po chodniku, niekiedy „obok” przepisów, wynika z troski o życie, normalnego strachu przed ogromnymi zagrożeniami na jezdni, gdy brakuje jakichkolwiek traktów dla rowerów, przy wielkim natężeniu ruchu samochodowego.

Jadąc po jezdni jesteśmy także bardzo często obiektem solidarnej agresji kierowców, bo przy braku dróg rowerowych i dużym natężeniu ruchu, utrudniającym wyprzedzanie, spowalniamy tempo jazdy samochodów. Wtedy słyszymy standardowo „spierdalaj chu... (piz...o) na chodnik”! Co Policja na to?

Fatalny stan jakości poznańskich dróg – zarówno tych po których poruszają się wspólnie auta i rowery jak i samych dróg rowowych (...) pozapadane studzienki kanalizacyjne, dziury, popękana nawierzchnia, wszystko często przez kilka dni po deszczu pozalewane wodą. Każde z takich miejsc może być śmiertelną pułapką dla rowerzysty.

Rowerzyści zakrzykną: to wszystko prawda! Kierowcy odpowiedzą: to wszystko nieprawda! Moim zdaniem sprawa nie jest taka prosta ani czarno-biała.

Mam wrażenie, że list Prawa do Miasta to taki krzyk rozpaczy, w którym jest sporo racji, ale też sporo przesady.

Kierowcy jak z Carmageddon? Niekoniecznie



W ub. roku przejeździłem po mieście sporo kilometrów rowerem. Nie jest tak źle, jak się mówi. Po przeczytaniu powyższego listu strach w ogóle wyjechać w Poznaniu rowerem na ulicę.

Bo można odnieść wrażenie, że kierowcy celowo usiłują rozjechać napotkanych rowerzystów niczym przechodniów w brutalnej grze komputerowej Carmageddon. A na każdym rogu czai się policja, czy wręcz antyterroryści (koniecznie dowodzeni przez dyrektorów z Zarządu Dróg Miejskich w kominiarkach!) gotowi zastrzelić każdego rowerzystę, który ośmieli się zakłócić płynność ruchu aut.

Z niczym takim się nie spotkałem.

Przez kilkaset kilometrów żaden kierowca mnie nie potrącił, żaden nie zwyzywał, nie zajechał mi kontrapasu. Co do tego ostatniego – kierowcy najczęściej nie wiedzą, co to w ogóle jest, więc trzymają się z daleka... Nie dostałem też żadnego mandatu (choć mogłem! za jazdę bez oświetlenia czy jazdę po chodniku, bo zdarzyło mi się i jedno, i drugie).

Żaden samochód nie zajeżdżał mi złośliwie drogi. Wręcz odwrotnie. Zauważyłem, że akurat ci kierowcy, których niezwykle irytuje rowerzysta jadący 30-40 km/h, najczęściej omijają go szerokim łukiem. Po czym z rykiem silnika pędzą przed siebie. Żeby tylko pokazać, kto jest szybszy. Mało to eleganckie, ale też mało niebezpieczne.

Oczywiście momentami na ulicy bywa groźne. Ale, o ile ktoś przestrzega przepisów, to sporadyczne incydenty. Prawdę mówiąc, dla mnie jako rowerzysty najbardziej irytujący bywają piesi idący po ścieżce rowerowej (!) w kilka osób po całej jej szerokości (!!) i niechętnie ustępujący, lub w ogóle nieustępujący (!!!) na dźwięk dzwonka.

I tu dochodzimy do sedna sprawy.

Najchętniej wygnaliby poza Poznań



Mamy w Poznaniu trzy grupy uczestników ruchu (indywidualnych - nie liczę tym razem komunikacji miejskiej). Grupy te, delikatnie mówiąc, nie darzą siebie sympatią. No dobra, nazwijmy rzecz po imieniu. Po prostu się nie znoszą i najchętniej jedni powypędzaliby drugich z centrum miasta tam, gdzie pieprz rośnie tam, gdzie na ul. Bukowskiej za Ławicą widnieje tabliczka z przekreśloną nazwą „Poznań”. Rowerzyści są w samym epicentrum tego konfliktu.



Kierowcy, którzy rower na ulicy wciąż traktują jako niecodzienny element spowalniający ruch. Nie rozpędzi się przecież do 50 km/h, ani tym bardziej do 70 km/h na kilkuset metrach do następnych świateł. Jest tym bardziej irytujący, że na tych światłach i tak dogoni samochody i jeszcze będzie się przeciskał bokiem jezdni, aby stanąć tuż pod sygnalizatorem. Po chwili znów trzeba będzie go wyprzedzać.

Rowerzyści, którzy przy rozpędzonych samochodach niekoniecznie czują się bezpieczni. Poważne potrącenia rowerzystów, nawet śmiertelne, to wciąż incydenty. Ale się zdarzają. Do tego cała lista drobniejszych grzechów kierowców wymienionych w liście Prawa do Miasta. Rowerzyści chętnie uciekliby z ulic na ścieżki rowerowe, lecz te w całym Poznaniu są pourywane, w dodatku piesi zdają się ich w ogóle nie zauważać i korzystają z nich jak z chodników.

Piesi, dla których rozpędzony rower wbrew pozorom nie jest tak dużo mniejszym zagrożeniem niż rozpędzony samochód. Rowerzysta pędzący chodnikiem i o centymetry wymijający Bogu ducha winnych spacerowiczów lub dzwoniący na nich, żeby zeszli na bok (!) powoduje, delikatnie mówiąc, lekki dyskomfort.

Kierowcy nie znoszą więc rowerzystów, piesi nie znoszą rowerzystów, a rowerzyści jednych i drugich. Gdy się przyjrzeć, to tak naprawdę wszyscy mają sporo za uszami. Łamią przepisy (często po prostu ich nie znają – choćby rowerzyści, którzy ostatnio słusznie dostali mandaty za lewoskręt z Dąbrowskiego w Kraszewskiego), wymuszają pierwszeństwo, jeżdżą / chodzą nie tam, gdzie powinni.

Dłużej udawać już się nie da



Tu ogromną rolę do odegrania mają władze miasta i policja. Według najnowszych badań w Poznaniu rowery i motocykle stanowią już ok. 5 proc. całego ruchu, w ścisłym centrum nawet więcej, bo 7 proc. Nie da się już dłużej udawać, że rower na ulicy to sporadyczne przypadki. Na razie urzędnicy oraz policjanci zaczęli COŚ robić. Tyle że to działania niespójne i nieskoordynowane.

Przykłady? Pod koniec marca nad Maltą – wielka akcja znakowania rowerów. Świetnie, urząd widzi, że rowerzystów przybywa w mieście. Tyle że parę miesięcy wcześniej ten sam urząd bronił się rękami i nogami przed przeznaczeniem 350 tys. zł na nowe stacje rowerów miejskich.

Gdy urzędnicy pod naciskiem radnych ulegli, to od razu zrobili szerokie konsultacje: gdzie nowe stacje powinny stanąć. Tyle że konsultacje okazały się nieprzygotowane. W efekcie mapka z nowymi punktami rowerów miejskich, którą jakiś czas temu zdążyłem przygotować...



...jest już nie do końca aktualna. Choćby dlatego, że okazało się, iż stacja przy parku Wilsona może stanąć co najwyżej od strony ul. Głogowskiej. A nie, jak wcześniej planowano, od ul. Matejki. Dlaczego nikt tego nie sprawdził przed konsultacjami?

Idźmy dalej. Władze Poznania niby dostrzegają rosnącą rolę rowerzystów, jednak tak wsłuchują się w ich głos, że na upartego upychają ich w jedno miejsce z pieszymi, budując tzw. ciągi pieszo-rowerowe. Mimo uwag samych rowerzystów, że woleliby wydzieloną ścieżkę, najlepiej z nawierzchnią przypominającą jezdnię, której pieszy nie pomyli z chodnikiem.

Prawdziwa „wisienka na torcie” to krótka rozmowa z naczelnikiem Klimczewskim na łamach „Głosu Wielkopolskiego”. Pan naczelnik (z którym w wielu sprawach się zgadzam, ale w wielu innych – nie) na pytanie o nie zawsze dobrą infrastrukturę rowerową odesłał do... Zarządu Dróg Miejskich:

Odnoszę wrażenie, że autorzy listu nie do końca znają przepisy. Wiele zawartych w nim pytań dotyczy infrastruktury. Powinien na nie odpowiedzieć Zarząd Dróg Miejskich

Naczelnik drogówki Józef Klimczewski / "Głos Wielkopolski"



Spychologia. W klasycznej postaci. Nie zdziwiłbym się, jeśliby drogowcy zaraz odbili piłeczkę i stwierdzili, że ścieżki rowerowe to oni mogą budować, ale od pilnowania na nich porządku i edukowania rowerzystów jest już naczelnik Klimczewski i jego ekipa.

Pogratulować współpracy. To nie prowadzi do niczego dobrego. Władze miasta, policjanci – ale też sami uczestnicy ruchu! – muszą zrozumieć, że napuszczaniem jednych na drugich nic nie zdziałamy.

Zróbmy kampanię. Dla wszystkich!



Sytuacja wymaga jakiejś szerszej kampanii społecznej. Takiej, w której przekaz będzie jasny i dosadny. Na przykład taki:

Kierowco! Każdy rower na ulicy to jeden samochód mniej w korku, w którym stoisz, spiesząc się rano do pracy. Rowerzystów wyprzedzaj ze zrozumieniem i uwagą. W przeciwieństwie do Ciebie nie mają zderzaków ani poduszek powietrznych.

Rowerzysto! Nie jedź po drodze z dopuszczoną prędkością 70 km/h, jeżeli tuż obok masz ścieżkę rowerową. Inaczej, przez różnice prędkości, powodujesz groźne sytuacje. Pamiętaj też, że chodnik to miejsce dla pieszych.

Drogi Przechodniu! Zwracaj uwagę, czy nie idziesz przypadkiem po ścieżce rowerowej. Nie zakładaj, że w razie czego rowerzysta Cię ominie. On może jechać nawet 40-50 km/h. A przy zderzeniu to Ty wylądujesz w szpitalu.

To tylko przykłady wymyślone na poczekaniu. Moim zdaniem przekaz, jak widzicie, powinien być skierowany do wszystkich uczestników ruchu. Wszystkich! Inaczej kierowcy nigdy do końca nie zrozumieją, dlaczego powinni zaakceptować rowery na ulicach. Rowerzyści nigdy nie zrozumieją, że kierowcy też nie mają oczu dookoła głowy i niektóre manewry na rowerze prowadzą do wypadku.

Tymczasem Prawo do Miasta, choć podnosi te same problemy, z góry wskazuje jedynych rzekomo winnych, czyli kierowców. Jasne, jest tam wzmianka o rowerzystach łamiących przepisy, ale na zasadzie „przez złych kierowców oni tak muszą, więc są usprawiedliwieni”.

W taki sposób, podkręcając jeszcze bardziej wzajemne konflikty i animozje, niczego nie rozwiążemy. Dalej wszyscy będziemy na siebie wjeżdżać, trąbić i pomstować.

Spodobał Ci się ten tekst? Możesz go udostępnić: